Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1073

Ta strona została przepisana.

— A ja, rzekła następczyni tronu, zaciskając drobne usta, nie widzę w tem żadnej.
— A zatem panowie, dodał król, siadajcie i niech każdy wygłosi swoje zdanie.
Ministrowie zasiedli i rada się zaczęła.

II.
Pan de Valsigny.

W czasie gdy narada, której treść i rezultat poznamy później, rozpoczynała się w około stołu nakrytego zielonem suknem, gdzie tyle razy roztrząsane były losy Europy, pan de Marande, prosty woltyżer w drugiej legji, wracał do siebie, nie dawszy przez dzień cały najmniejszej oznaki zadowolenia lub niechęci, któraby wyjawiła, jego opinie polityczne. Zdjął mundur z pospiechem, wskazującym jak mało miał sympatji do stanu wojskowego i jak gdyby zajęty był głównie wielkim balem, który dziś miał dawać, przewodniczył sam wszelkim przygotowaniom.
Tymczasem nasi młodzi bohaterowie, nie widząc Salvatora od ostatnich ostrzeżeń zamienionych na przeglądzie, pospieszyli, równie jak de Marande, zdjąć mundury, i poszli dowiedzieć się u Justyna, jak gdyby u ogólnego źródła, co pozostawało im czynić w różnych okolicznościach, które mogły się nastręczyć.
Justyn oczekiwał także Salvatora.
Młody człowiek przybył około dziewiątej godziny; i on także zdjął już mundur i przywdział ubiór posłańca. Znać było z jego dyszącej piersi i uznojonego czoła, że czynnie spożytkować musiał czas od powrotu z przeglądu.
— A zatem? zapytali jednogłośnie czterej młodzi ludzie, spostrzegłszy go wchodzącego.
— A zatem, odrzekł Salvator, rada ministrów się odbywa.
— Z jakiego powodu?
— Z tego powodu, że trzeba ukarać tę poczciwą gwardję narodową, która dziś była niegrzeczną.
— Kiedyż będziemy wiedzieli rezultat tej narady?
— Skoro tylko będzie jaki rezultat.
— Masz wolne wejście do Tuilleries?
— Mam wszędzie wolne wejście.