Nowo przybyły szukał kogoś wzrokiem, a spostrzegłszy pana de Marande, zbliżył się do niego.
— Przybywasz pan późno, panie de Valsigny, rzekł bankier.
— Tak, panie, odpowiedział młody człowiek, którego głos i ruchy zmienione były nie do poznania i przykładając szkiełko do prawego oka, jak gdyby potrzebną mu była ta pomoc do rozpoznania Jana Roberta, Petrusa i Ludowika, tak, przybywam późno, to prawda, ale przytrzymała mnie ciotka staruszka, przyjaciółka księżnej d’Angouleme, opowiadając nowiny ze dworu.
Wszyscy obecni zdwoili uwagę.
Salvator zamienił kilka ukłonów z osobami, które cisnęły się w około niego, zachowując pewną miarę, co do stopnia przyjaźni, szacunku, lub poufałości, do jakiej wykwintny pan de Valsigny czuł się obowiązanym dla każdego.
— Nowiny ze dworu! powtórzył pan de Marande, więc są jakie nowiny?
— A! to pan nie wiesz? była tam rada.
— To, panie de Valsigny, rzekł śmiejąc się pan de Marande, nie jest już nowiną.
— Ale z tego wypłynąć mogą...
— Na prawdę?
— Tak.
Zebrani skupili się.
— Na wniosek panów de Villele, de Corbiere, de Peyronnet, de Damas, de Clermont Tournerre; na naleganie małżonki Delfina, którą okrzyki: „Precz z jezuitami!“ obraziły; pomimo oporu panów de Frayssinous i de Chabrol, którzy głosowali za rozpuszczeniem częściowem, gwardja narodowa została rozwiązaną!
— Rozwiązaną!
— Najzupełniej! i tym sposobem ja, który miałem piękny stopień, byłem furjerem w gwardji, pozostałem bez urzędu i będę musiał zajmować się czem innem!
— Rozwiązaną! powtórzyli słuchacze, jak gdyby nie mogli temu uwierzyć.
— Ależ to jest bardzo ważne, to o czem pan mówisz! podjął generał Pajol.
— Tak sądzisz, generale?
— Niezawodnie!... jestto poprostu zamach stanu.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1077
Ta strona została przepisana.