nowa, mógł śmiało ją wiąć za wzór do marmurowego dzieła, przy którem zniknęłaby Venus Borghese; Correggio zrobiłby z niej Kalypsę zamarzoną, po za którą ukrywa się jaki Amor; Dante nazwałby ją starszą siostrą Beatryczy i byłby pragnął, aby wiodła go przez kręte drogi tej ziemi, jak młodsza jej siostra wiodła go przez kręte drogi nieba. Ale bezwątpienia, malarze, poeci i rzeźbiarze pochyliliby głowę przed tą zachwycającą istotą, w której łączyło się naraz tyle wdzięków, wstyd dziewiczy, powab kobiecy, zmysłowość bogini, tak, dziesiąty, piętnasty i dwudziesty rok razem, to jest wiek dziecinny, młodzieńczy i wiek miłości, stanowiące trylogię młodości.
Otóż trzy te wieki, jak trzy Gracje Germana Pilona, tworzyły orszak tej istoty wybranej, której obraz staramy się odmalować.
Stosownie do sposobu w jaki się jej przypatrywano, wydawała się rozmaicie: i tak, Anioł byłby ją wziął za siostrę, Paweł za Virginię, Desgrieux za Manon Lescaut.
Zkąd pochodziła ta potrójna piękność nieporównana w niczem, szczególna, niewytłómaczona? Starać się będziemy wyjaśnić w dalszym ciągu tego opowiadania, poświęcając ten rozdział, czyli raczej rozdział następny, rozmowie pani de Marande z mężem.
Mąż ten przybyć ma lada chwila, jego to właśnie oczekuje piękna Lidja z takiem roztargnieniem, ale nie jego z pewnością wzrok jej niepewny szuka w półcieniach komnaty.
Prosił ją jednak bardzo czule o pozwolenie, z którego skorzysta niebawem, pomówienia z nią przez chwilę w jej pokojach, nim zamknie się w swoich.
I cóż! tyle piękności, tyle świeżości i młodości, wszystko to o czem tylko marzyć może, człowiek dochodzący do lat dwudziestu pięciu, tego szczytu młodości, a więc tyle szczęścia, tyle radości i upojenia, wszystkie te skarby należą do jednego człowieka, a tym człowiekiem jest bankier, blondyn, świeży, rumiany, wysmukły, grzeczny i dowcipny, to prawda, ale zimny, egoista i wyniosły; wszystko to jest jego własnością, zarówno jak pałac, obrazy i kasa!
Cóż to za wypadek tajemniczy, co za władza okrutna i nieubłagana, mogła połączyć te dwie istoty tak odmienne, na pozór przynajmniej, te dwa serca, nie mogące się zrozumieć.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1086
Ta strona została przepisana.