Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1087

Ta strona została przepisana.

Prawdopodobnie dowiemy się o tem później. A tymczasem posłuchajmy ich rozmowy, a może wejrzenie, ruch, lub słowo jednego z nich naprowadzi nas na ślad wypadków, ukrytych jeszcze przed nami w ciemnej przeszłości.
Nagle piękna marzycielka usłyszała kroki na kobiercu w przyległym pokoju, uczyniła ostatni szybki przegląd swej tualety; obsunęła łabędzie futerko koło szyi, ściągnęła na ręce koronki szlafroczka, a widząc, że cała jej osoba przysłonięta jest należycie, nie zrobiła już żadnego ruchu, by zmienić jej układ.
Wypuściła tylko otwartą książkę z ręki i uniosła trochę wyżej czoło, opierając na ręku podbródek: w tej postawie, w której więcej jeszcze było obojętności niż kokieterji, oczekiwała na swego pana i męża.

IV.
Pogadanka małżeńska..

Pan de Marande podniósł portjerę, lecz zatrzymał się na progu.
— Czy mogę wejść? zapytał.
— Bez wątpienia... Czyż pan nie powiedziałeś, że przyjdziesz? Oczekuję od kwadransa.
— A! co mówisz? musisz być zmęczoną! a ja byłem tak niedyskretny, nieprawdaż?
— Przeciwnie, wejdź, proszę.
Pan de Marande zbliżył się, ukłonił z gracją i wziął rękę, którą żona wyciągnęła do niego, a pochyliwszy się nad temi białemi wysmukłemi paluszkami z różowemi paznokciami, przycisnął ją tak lekko do ust, że pani de Marande zrozumiała raczej zamiar, niż uczuła pocałowanie.
Młoda kobieta pytała oczami swego męża.
Można było odgadnąć z łatwością, że nic bardziej niezwykłego ze strony pana de Marande, jak ta dzisiejsza jego wizyta, i że nie była ona ani pożądaną, ani też oczekiwaną; to raczej wizyta przyjaciela niż męża, której Lidja zdawała się nawet oczekiwać więcej z ciekawością, niż z niepokojem. Pan de Marande uśmiechnął się, poczem zaczął głosem najsłodszym:
— Przedewszystkiem przepraszam, że odwiedzam cię tak późno, czyli raczej tak rano. Chciej jednak wierzyć, że