ba mi wybaczyć pewne nawyknienia... Już to jako interes, którego rezultaty choć nikomu nieznane, powinny być korzystne dla mnie, albo jako dług, który uiszczam w imieniu mego ojca.
— Przypominam sobie to wszystko doskonale. Była to mowa o przysłudze oddanej przez mego ojca twojemu, za czasów cesarstwa, czyli też na początku restauracji.
— Tak pani... potem dodałem: nie uważam abym zasługiwał na wdzięczność, zdobytym tym sposobem tytułem twego małżonka, i zostawiłem pani zupełną swobodę, co do jej uczuć dla mnie; że nakoniec ja sam, mając pewne zobowiązania, zastrzegłem sobie niezależność, zapewniając, jakkolwiek Bóg stworzył cię powabną, nie narzucać ci nigdy więzów małżeńskich przez moje wymagania, dodałem także, iż widząc cię tak piękną, młodą, zdolną do kochania, jaką byłaś, nie czułem się w prawie krępować ofiarowanej ci wolności, jak tylko miarą, którą sama stosując się do wymagań towarzyskich, będziesz chciała nakreślić. Zamierzyłem sobie tylko czuwać nad tobą, jak ojciec, z tytułu stróża twej reputacji, która stawała się zarazem moją; powstrzymać pokusy niewłaściwe, na które pewni ludzie nieomieszkają cię wystawiać, przyciągnięci i olśnieni twoją pięknością.
— Panie...
— Niestety! niedługo nabyłem prawa do zupełnego tytułu twego ojca. Pułkownik umarł nagle, w czasie podróży, którą przedsięwziął do Włoch; mój korespondent z Rzymu, doniósł mi tę smutną wiadomość. Boleść twoja gdyś się o tem dowiedziała, była wielką. Pierwsze chwile naszego małżeństwa okryte były żałobą.
— A! nosiłam ją zarówno w sercu jak i powierzchownie, przysięgam ci.
— Czyż mogę wątpić, ja który miałem tyle pracy, nie żeby cię doprowadzić do zapomnienia tego nieszczęścia, lecz do zamknięcia rozpaczy w granicach rozumu. Byłaś łaskawą usłuchać mnie, zdjęłaś w końcu ciemne suknie, i widziano cię wychodzącą z tej żałoby, jak kwiatek w pierwszych dniach wiosny, wychodzi z szarej powłoki. Barwa młodości, świeżości, piękności, nie znikła z twoich policzków, tylko uśmiech zamarł na ustach. Stopniowo, o! nie wyrzucaj sobie tego, jest to prawo natury... stopniowo uśmiech wygnany powrócił, czoło się rozjaśniło,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1091
Ta strona została przepisana.