— Tak, wiem że porównanie niczego nie dowodzi, to prawda. Powróćmy więc do rzeczywistości bez przenośni. A zatem, ta piękność zadziwiająca, która zdobywa pani tysiące przyjaciół, a mnie stwarza tysiące zazdrosnych, ten powab cudowny, który sprawia, że kwiat naszej młodzieży, brzęczy w około ciebie, jak pszczoły w około krzaka róż, władza, jaką masz nad wszystkiem, co cię otacza, i która przyciąga nieprzezwyciężenie wszystko, co w tej sferze się znajduje; ta piękność cudowna, w końcu przestrasza mnie i przejmuje dreszczem, jakby na widok przepaści, nad którą szedłbym w twojem drogiem towarzystwie. Czy pani mnie rozumiesz?...
— Zaręczam panu, że nie, odpowiedziała Lidja i z miluchnym uśmiechem dodała:
— Co pana powinno przekonać mimochodem, że nie mam tyle bystrości umysłu, jak to czasem łaskawie mi przyznawać raczysz.
— Z umysłem jest to samo, co ze słońcem, ma on swoje chwile, w których usuwa się i zbiera sam w sobie. Będę zatem mówił jednocześnie do umysłu i do oczu pani. Czy przypominasz sobie, że dnia jednego w czasie podróży do Sabaudji, wracając z Entremont, spostrzegliśmy z wysokości góry, Rodan, błyszczący na słońcu jak strumień srebrzysty, a w cieniu jak strumień lazurowy; czy przypominasz sobie, że puszczając nagle moje ramię i biegnąc, po płaszczyźnie, zatrzymałaś się przerażona, spostrzegłszy przez kwiaty i trawę tworzące słaby kobierzec, przepaść otwartą przed twemi nogami, która stawała się dopiero widoczną, gdy się na jej brzeg dobiegło?
— A! tak, przypominam sobie! odpowiedziała pani de Marande, zamykając oczy i lekko blednąc, szczęśliwą jestem przypominając to, bo gdybyś pan nie był mnie zatrzymał, nie byłabym, podług wszelkiego prawdopodobieństwa, w możności powtórzyć ci mojego podziękowania.
— Nie chciałem go wywoływać, tylko rozbudzając wspomnienia pani, chciałem wytłómaczyć wyraźniej, niźli dotąd, co przed chwilą nazwałem przepaścią. Otóż, powtarzam, piękność pani przestrasza mnie, jak przepaść wyrwana potokiem na sto stóp, którą pokrywają trawa i kwiaty, ii obawiam się, że pewnego dnia możemy być w nią oboje wciągnięci... Czy rozumiesz mnie pani tym razem?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1093
Ta strona została przepisana.