— Jakto, nie lubi pana? krzyknęła pani de Marande unosząc się. Ja jednakże mu powiedziałam...
— Aby udawał, że mnie lubi; otóż chociaż biedny chłopiec, nie wątpię o tem, ma największe względy dla twych rozkazów, nie może w tym razie być ci posłusznym. Nie, on mnie nie lubi: gdy widzi, że idę po jednej stronie ulicy, to jeśli tylko może uczynić to bez niegrzeczności, przechodzi na drugą. Jeśli mnie spotka niespodzianie i musi mnie przywitać, robi to tak zimno, że obraziłby każdego innego nie mnie, który spełniam ten obowiązek grzeczności dla tego tylko, aby przyjął zaproszenie do pani. Wczoraj przymusiłem go literalnie, aby mi podał rękę, a gdybyś pani wiedziała, co biedny chłopiec ucierpiał przez czas, gdy ręka jego spoczywała w mojej! to mnie wzruszyło a im więcej on mnie nienawidzi, tem bardziej ja go lubię... Pani rozumiesz to, nieprawdaż? Jest to może człowiek niewdzięczny, ale uczciwy.
— Prawdziwie, nie wiem jak sobie tłómaczyć to, co mi pan mówisz!
— Tak, jak wszystko, co mówię: jako prawdę. Biedny chłopiec sądzi, że zawinił przeciwko mnie, i to czyni przykrem jego położenie.
— Ale cóż za wina?
— Ja nie powiadam, żeby to nie był marzyciel, każdy poeta jest marzycielem trochę, mniej więcej. Ale, ale, miałem pani coś polecić: on pisze wiersze dla pani, nie prawda?
— Panie...
— Pisze, widziałem.
— Ale ich nie drukuje.
— Ma słuszność jeśli są złe, źle robi, jeśli są dobre. Niech się dla mnie nie krępuje! Stawiam mu jednakże warunek.
— Jaki, jeśli pan łaskaw, aby nie było mego nazwiska?
— Przeciwnie, przeciwnie, nie potrzeba między nami, jego przyjaciółmi, żadnych tajemnic. Niech nazwisko będzie wydrukowane wszystkiemi literami. Któż może widzieć coś złego w wierszach pisanych przez poetę do pięknej kobiety? Gdy pan Jan Robert pisze wiersze do kwiatka, do księżyca, do słońca, czyż kładzie początkowe litery? nieprawdaż, że nie, kładzie ich imię całkowite. Jak kwiatek, księżyc i słońce, jesteś pani również słodkim, pięknym,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1096
Ta strona została przepisana.