także, niestety! przez nieszczęsną pomyłkę, niewinność bywa potępioną.
Około jedenastej wieczorem w chwili, gdy Karol X. był obecny na radzie ministrów i gdy setki ekwipaży przebiegały ulicę d’Artois, przystęp do pałacu Sprawiedliwości przedstawiał widok ciekawy w innym rodzaju, niż bulwar Włoski.
Od placu Chatelet, aż po sam pałac Sprawiedliwości, wszystkie dzielnice, place, ulice i zaułki pokryte były tłumem nabitym, kołyszącym się tak, iż można było sądzić, że stara wyspa pałacowa płynąć zaczęła pośrodku Sekwany, czyniąc ostatnie wysilenie, aby się oprzeć gwałtownemu uraganowi, który popychał ją do morza. Ale co szczególniej nadawało tym tłumom podobieństwo do burzliwego oceanu, to głuchy i posępny szmer, który odbijał się w okolicznych ulicach i wznosił jak rozhukane bałwany aż do sklepień starego pałacu św. Ludwika.
Tego właśnie wieczora, czyli raczej tej nocy, gdyż było już późno, miała się ukończyć sprawa Sarranti, która zajmowała, bardzo nawet słusznie, do wysokiego stopnia uwagę publiczną, od dnia gdy Monitor ogłosił akt oskarżenia.
Czytelnicy nie dziwią się więc zapewne, że proces, który stanowić miał epokę w dziejach sądu kryminalnego, ściągał taką liczbę ciekawych do sali posłuchań, tłum daleko liczniejszy, aniżeli mogła pomieścić.
Dla uniknienia nieporządku i zamieszania, prezes uważał za potrzebne rozdać najprzód bilety wejścia osobom, lub przynajmniej pewnej części osób, które o nie prosiły; adwokaci nawet otrzymali pewną tylko ilość posłuchań. Niepodobna było zaspokoić wszystkich żądań. Prezes otrzymał około dziesięciu tysięcy próśb o bilety, od dnia w którym akt oskarżenia został ogłoszony. Dyplomacja, dwie izby, szlachta, duchowieństwo, armia i finanse dopraszały się o łaskę.
Ztąd wynikło, że wszystkie miejsca były do tego stopnia natłoczone, iż widzowie spojeni ze sobą, tworzyli jedną masę; to też od czasu do czasu słyszano przy drzwiach i w korytarzach krzyk nieszczęśliwych, których duszono.
Nietylko długi szereg widzów rozciągał się aż do galerji i zapychał rozliczne schody, wiodące do różnorodnych drzwi wejścia, ale nadto jakeśmy już mówili, spektatorzy
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1103
Ta strona została przepisana.