myśle publiczności, to w umyśle przysięgłych prawie pewność zbrodni.
Pan Sarranti znalazł się nagle, jak człowiek w szybkim biegu nad otwartą przepaścią. Widział on ją pod nogami i mierzył wzrokiem, ale było zapóźno! nie widział najmniejszej podpory, o którą mógłby się przytrzymać. A przepaść ta była głęboką, straszliwą, miał w niej utracić nie tylko życie, ale i honor.
Jednakże Dominik szeptał mu nieustannie do ucha:
— Odwagi mój ojcze! ja wiem, że jesteś niewinny!
Rozprawy stanęły na tym punkcie, gdzie sprawa będąc już dostatecznie wyjaśnioną przez zeznania świadków, przeszła w dyskusję adwokatów.
Adwokat strony cywilnej zaczął mówić.
Prawodawstwo ustanawiając, że strony zamiast bronić się same, bronione będą przez trzecią osobę, nie przewidziało, obok korzyści, które wynikały z oskarżeń lub obron przez upoważnienie, do jakiego stopnia złej wiary i bezczelności człowiek zdolnym jest się poniżyć.
To też w Pałacu znajdowali się adwokaci złych spraw. Ludzie ci wiedzieli doskonale, że sprawa przez nich broniona jest złą, ale patrząc na nich, i słuchając powiedzielibyście, że są przekonani przeciwnie.
A zatem jakiż cel mają ci ludzie, usiłując przelać w innych fałszywe przekonanie? Pomijam już tu kwestję pieniężną. Czyż nie ten, aby ocalić winnego, a potępić niewinnego?
Czyż prawo zamiast dopomagać do tak dziwnego przewrotu sumienia ludzkiego, nie powinno raczej go karać?
Powiecie mi może, że adwokat jest jak lekarz. Lekarza wzywają do leczenia zbrodniarza, który pełniąc swe rzemiosło otrzymał ranę; lub też do skazanego na śmierć, który już po wydanym wyroku wskutek ciężkiej zbrodni, usiłował odebrać sobie życie: lekarz przybywa i znajduje go już prawie konającym, gdyby zostawił bez pomocy, rana sprowadziłaby śmierć niechybną.
Ale misja jego jest zupełnie przeciwną. Lekarz jest obrońcą życia... Gdziekolwiek znajdzie iskrę życia, rozdmuchuje ją, gdziekolwiek napotka śmierć, walczy z nią.
Przybywa w chwili, gdy śmierć wyciąga rękę, aby pochwycić skazanego lub mordercę: ktokolwiek jest tym umierającym, lekarz jest jego obrońcą; rzuca on śmierci rę-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1111
Ta strona została przepisana.