Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1115

Ta strona została przepisana.

Krzyk przerażenia, wyrwał się naraz z ust obecnych.
— Przestań! przestań! wołano ze wszystkich stron na młodego zapaleńca, gubisz go!
— Mów, mów, zawołał Sarranti, tak właśnie chcę być bronionym.
Oklaski rozległy się ze wszystkich stron sali.
— Żandarmi opróżnić salę! krzyknął prezydujący. I zwracając się do adwokata: Panie Emanuelu Richard, zabraniam ci dalej mówić.
— Mało mnie to obchodzi w tej chwili, odrzekł adwokat, gdy wypełniłem już polecenie, które mi powierzono; powiedziałem już to wszystko, co miałem powiedzieć. Poczem obróciwszy się do pana Sarranti: Czy jesteś pan zadowolony, czyż nie powtórzyłem własnych słów twoich
Za całą odpowiedź pan Sarranti rzucił się w objęcia swego obrońcy.
Żandarmi zabierali się wykonać rozkaz prezydującego, ale wywołało to takie szemranie w tłumie, że prezydujący zrozumiał, iż byłoby to dzieło nietylko trudne do wykonania, ale nawet niebezpieczne, gdyż mogło wywołać rozruch, w czasie którego pan Sarranti mógł być uprowadzonym.
Jeden z sędziów nachylił się do ucha prezydującego i szepnął mu słów kilka.
— Żandarmi, rzekł tenże, powróćcie na swe miejsca. Sąd odwołuje się do godności zgromadzenia.
— Uciszcie się, odezwał się jakiś głos pośród tłumu.
I tłum jakby przyzwyczajony słuchać tego głosu, umilkł.
Odtąd kwestja przedstawiała się jasno: z jednej strony spisek przyznający się jawnie do swego wyznania wiary, i zasłaniający się nim nie jako puklerzem, ale raczej jako miarą swej zbrodni, z drugiej strony zaś ministerstwo publiczne, zdecydowane ścigać w panu Sarranti, nie przestępcę, ale przywłaszczycielą stu tysięcy franków i zabójcę Orsoli.
Bronić się przeciwko tym oskarżeniom, byłoby przyznawać się do nich, odpierać je jedno po drugiem, znaczyło przyznawać ich istnienie.
Emanuel Richard z rozkazu pana Sarranti, nie usiłował nawet ani na chwilę zaprzeczać tym oskarżeniom, których dochodził prokurator królewski. Zostawiał on publiczności sąd o szczególniejszem położeniu oskarżonego,