powiedzieli, gdyby ci nieżyczliwi ludzie, którzy ukrywają swoje opinje bonapartystowskie, czy republikańskie, pod nazwą liberalnych, sami wywołali nieszczęścia przez obmowy. Bylibyście oburzeni, nieprawdaż. Ale inne jeszcze nieszczęścia zrodziły niecne zabiegi tych ludzi, którzy grożą społeczeństwu, udając, że biorą je pod swoją opiekę, donosząc codziennie o zbrodniach i powtarzając, że urzędnicy są niedbali i zostawiają zbrodnie bezkarnie. Tym sposobem niejaki Sarranti, nad losem którego będziecie wyrokować w tej chwili, mógł sobie pochlebiać, od siedmiu lat, że będzie na zawsze wolnym od poszukiwań sprawiedliwości. Panowie, sprawiedliwość jest kulawą; przybywa krokiem powolnym, powiada Horacjusz. Niech i tak będzie! ale przybywa niechybnie. Tym sposobem pewien człowiek, mówię tu o zbrodniarzu, którego macie przed oczyma, popełnia podwójną zbrodnię: kradzież i zabójstwo... Po spełnionej napaści opuszcza miasto, które zamieszkiwał, opuszcza kraj, w którym się urodził, opuszcza Europę, przeprawia się przez morze i ucieka na koniec świata, starać się na innej kuli ziemskiej, w jednym z tych królestw rozrzuconych pośród Indyj, aby go przyjęto jako gościa królewskiego, ale ta inna część świata odrzuca go także, a Indje mówią do niego: Czego szukasz tu pomiędzy memi niewinnemi dziećmi, ty zbrodniarzu? oddal się ztąd! idź precz szatanie!
Kilka wybuchów śmiechu powstrzymywanych aż dotąd, dały się teraz słyszeć, ku wielkiemu zgorszeniu panów sędziów.
Co się tyczy adwokata królewskiego, czy to, że nie zrozumiał powodu wesołości publicznej, czy też przeciwnie zrozumiawszy, chciał powstrzymać ją lub też obrócić na swoją korzyść, zawołał:
— Panowie, wesołość słuchaczy jest znaczącą, jest to nagana pogardliwa, rzucona przez tłum zbrodniarzowi, i najostrzejszy wyrok nie będzie dla niego sroższy, niż ten uśmiech pogardy.
Niejaki szmer, odpowiedział na to fałszywe wytłómaczenie opinii słuchaczy.
— Panowie, odezwał się prezydujący do obecnych, przypomnijcie sobie, że cisza jest pierwszym obowiązkiem publiczności tu nagromadzonej.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1119
Ta strona została przepisana.