Publiczność mająca największy szacunek dla głosu bezstronnego prezydującego, usłuchała jego napomnienia i cichość przywróconą została.
Pan Sarranti z uśmiechem na ustach, z czołem wzniesionem i spokojnem, złożył rękę w dłoń księdza, ten ostatni zaś schylony już pobożnie przed wyrokiem, którego ojciec jego nie mógł uniknąć, przypominał niejako świętego Sebastjana, którego typ przekazali nam hiszpańscy malarze, i który mając ciało przeszyte strzałami, tchnie najwyższą łaskawością i poddaniem się anielskiem.
Nie będziemy dalej postępować z adwokatem królewskim w jego mowie, powiemy tylko, że raz przystąpiwszy do przedmiotu, przedstawiał jak mógł najdłużej cały ciężar przewinień, wypływających z zeznań świadków pana Gerard, wyczerpując wszystkie zasoby pospolite, wszystkie zwroty, klasycznej retoryki sądowej. Wreszcie zakończył swą mowę, żądając zastosowania artykułów 293, 296, 302, 304, kodeksu karnego.
Szmer bolesny i dreszcz przestrachu przebiegł tłum cały, wzruszenie doszło do najwyższego stopnia.
Prezydujący zapytał pana Sarranti:
— Podsądny, czy masz co do powiedzenia?
— Nie powiem nawet tego, że jestem niewinny, tyle pogardzam oskarżeniem przeciwko mnie wniesionem, odpowiedział pan Sarranti.
— A pan, panie Emanuelu Richard, czy masz co powiedzieć w obronie swego klienta?
— Nie, panie, odpowiedział adwokat.
— A zatem rozprawy skończone, powiedział prezydujący.
Nastąpiło w całem zgromadzeniu ogólne poruszenie, a potem głęboka cisza.
Przedstawienie treści procesu przez prezydującego, dzieliło już tylko jedynie obwinionego od wyroku.
Była czwarta godzina z rana. Pojmowano, że treść ta będzie krótką i sądząc ze sposobu, w jaki szanowny prezydujący prowadził debaty, spodziewano się, że będzie bezstronną. To też skoro otworzył usta, woźni niepotrzebowali nakazywać milczenia, tłum uciszył się dobrowolnie.
— Panowie przysięgli, mówił prezydujący głosem, w którym przebijało wzruszenie, zakończymy rozprawy, których długość jest zarazem bolesną dla waszego serca i męczącą dla umysłu. Męczącą dla umysłu, gdyż trwa już sześćdzie-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1120
Ta strona została przepisana.