Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1122

Ta strona została przepisana.

od pierwszego do ostatniego słowa najbardziej skrupulatną bezstronnością, było słuchane ciągle z pobożnem prawie milczeniem. Zaledwie jednak prezydujący skończył mówić, gdy wszyscy słuchacze powstali, jednomyślnie jak jeden człowiek i dali najżywsze dowody uznania, do czego przyłączyły się oklaski adwokatów.
Pan Gerard słuchał prezydującego z bladością udręczenia na czole: czuł on, że w duszy tego człowieka sprawiedliwego, który przemawiał teraz, nie było oskarżenia, ale raczej powątpiewanie.
Była czwarta godzina mniej więcej, kiedy przysięgli odeszli do sali narad.
Wyprowadzono oskarżonego, i wypadek nadzwyczajny w rocznikach prawodawczych! ani jedna z osób obecnych od rana, nie myślała porzucać swego miejsca, jakkolwiekbądź długo przeciągnęłyby się narady.
To też zacząwszy od tej chwili, powstała w sali rozmowa ogólna, coraz bardziej ożywiona, tycząca się różnych wypadków sprawy i jednocześnie niespokojność opanowała wszystkie serca.
Pan Gerard zapytał się, czy może odejść.
Siły jego wystarczały o tyle, że wysłuchał żądania wyroku śmierci, lecz zabrakło mu ich, aby wysłuchać samego wyroku.
Powstał, aby odejść.
Sala, jak mówiliśmy, była nabita tłumem, a jednakże natychmiast zrobiono mu wolne przejście, każdy usuwał się, jak gdyby dla przepuszczenia jakiegoś jadowitego zwierzęcia, najbiedniejsi nawet i najbrudniejsi ze słuchaczy, uważaliby się za splamionych przez zetknięcie z tym człowiekiem.
Około w pół do piątej dał się słyszeć głos dzwonka. Dźwięk ten wywołał pośród sali drżenie, które przeszło na zewnątrz, natychmiast tłum jak wzburzone fale zwrócił się do sali i każdy pospieszał zająć swe miejsce, ale było to napróżno.
Prezydujący przysięgłych zażądał aktów tyczących się sprawy.
Tymczasem pierwsze brzaski dnia blade i szare przedzierały się przez okna, przyćmiewając światło lamp. Była to chwila, w której najsilniejsze nawet natury, zaczynają