Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1124

Ta strona została przepisana.

Wydano rozkaz, aby przyprowadzić obwinionego.
Wszystkich, oczy wówczas, zwróciły się na małe drzwiczki. Pan Sarranti powrócił.
Dominik wyciągał do niego rękę, wymawiając to jedno tylko słowo:
— Ojcze...
Lecz Sarranti słuchał wyroku śmierci, nie dając żadnego znaku wzruszenia, tak samo, jak pierwej słuchał aktu oskarżenia.
Dominik wzruszony do głębi, wydał jęk stłumiony, spojrzał rozognionym wzrokiem na miejsce, które zajmował Gerard, wyciągnął konwulsyjnym ruchem zwinięty papier ukryty na piersiach, potem z wysiłkiem nadludzkim wsunął go napowrót pod suknię.
Przez chwilę; która mieściła w sobie tyle różnorodnych wzruszeń, pan adwokat generalny, głosem więcej wzruszonym, niż można było się spodziewać od człowieka, który wywołał wyrok tak ostry, domagał się zastosowania artykułów prawa 293, 296, 302 i 304 kodeksu karnego.
Rozeszła się wówczas wieść, iż jeżeli pan Sarranti opóźnił się nieco z przybyciem na salę to dlatego, iż w czasie gdy radzono nad wyrokiem jego śmierci, usnął głęboko.
Mówiono także, iż wyrok skazujący go, był wydany małą tylko większością głosów.
Po pięciu minutach narady, prezydujący wyrzekł głosem wzruszonym i przygnębionym wyrok, skazujący pana Sarranti na karę śmierci. Potem zwracając się do skazanego, który słuchał spokojnie i bez wzruszenia:
— Podsądny, powiedział, zostawiamy ci trzy dni czasu do apelacji.
Sarranti ukłonił się.
— Dziękuję panu, powiedział, ale nie mam zamiaru apelować.
Te słowa zbudziły Dominika z odrętwienia.
— Tak, tak, panowie! krzyknął, mój ojciec będzie apelował, bo jest niewinny.
— Panie, powiedział prezydujący, prawo zabrania wymawiać podobne wyrazy, gdy wyrok zapadł.
— Adwokatowi skazanego, panie prezesie, zawołał Emanuel Richard, ale nie jego synowi. Biada synowi, który nie wierzy w niewinność ojca!
Prezydujący zdawał się być bliskim zemdlenia.