sję, uczuły ku sobie żywą sympatję, jaka rzadko się wydarza w szkołach i pensjonatach między młodzieżą tak różnych stanów; pomiędzy temi czterema dziewicami majątek, imię i położenie towarzyskie żadnego nie miały znaczenia: dla Lidji córka kapitana Gervais nazywała się Karmelitą, dla Reginy córka trębacza Ponroy była Atenaidą. Żadne wspomnienie wielkości jednej lub podrzędności drugiej nie mąciło czystego przywiązania, które zamieniło się stopniowo w ścisłą i głęboką przyjaźń.
Dziecinne zmartwienie, które mogło wydarzyć się jednej z nich, znajdowało odgłos w sercach trzech innych, i jak dzieliły swoje troski, tak też podzielały radości, nadzieje, marzenia, życie swoje wreszcie, bo w tej epoce życie jestże czem innem, niż marzeniem?
Było to braterstwo w całem znaczeniu tego słowa, braterstwo ścieśniające się z postępem dni, miesięcy, lat, które w ostatnim roku przybrało takie rozmiary, iż stało się przysłowiem w Saint-Denis.
Lecz musiał nadejść ostatni dzień tego wspólnego życia.
Jeszcze kilka miesięcy, a każda opuszczając Saint-Denis, miała odmienną drogą wstępować w dom rodzicielski.
Jedna z nich przez przedmieście Saint-Germain, druga przez przedmieście św. Honorcjusza, trzecia przedmieściem św. Jakóba, a ostatnia wreszcie św. Antoniego.
Tak samo miały w życiu przedsięwziąć cztery odmienne drogi, każda musiała wejść w świat, w którym trzy inne mogły ją tylko przypadkiem widywać.
Musiał więc nastąpić koniec ścisłych związków, zachwycającej szczerości, tego słodkiego życia we cztery, przez które żadna nie straciła lecz zyskała każda! musiało więc ustać to poczwórne bicie serca od lat kilku jednemi wzruszeniami! musiało się skończyć dzieciństwo spokojne i wesołe! Wszystko miało zniknąć bezpowrotnie.
Marzenia rozpoczęte przez cztery, każda miała snuć dalej sama, zmartwienie jednej nie miało być wiadomem drugiej.
Życie na pensji było długiem prześlicznem snem. Życie rzeczywiste miało się rozpocząć.
Przeznaczenie rozdzieliło je jak kwiaty na cztery drogi życia. Lecz one oparły się losowi odważnie, uginając się jak krzaki róży, a nie dając się złamać. Połączyły cztery białe dłonie i przysięgły uroczyście pomagać sobie, wspie-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1135
Ta strona została przepisana.