Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1146

Ta strona została przepisana.
IX.
Ojciec i syn.

Wszystkie kwiaty nadziei, kiełkujące zwolna w piersi człowieka i wydające owoc w pewnych chwilach, rozkwitały w sercu księdza Dominika w miarę jak oddalał się od majestatu królewskiego.
Gdy przypomniał sobie słabostki nieszczęśliwego monarchy, zdawało mu się niepodobnem, ażeby ten człowiek, schylony pod ciężarem lat, człowiek dobrego serca lecz umysłu gnuśnego, mógł być istotną przeszkodą do dzieła tej wielkiej bogini, postępującej od czasu jak genjusz ludzki zapalił pochodnię miłości.
Wtedy, dziwna rzecz, dowodząca iż plan jego był dobrze obmyślany na przyszłość; cała przeszłość stanęła mu nagle w myśli.
Przypomniał sobie najdrobniejsze szczegóły swego życia jako ksiądz, swoje niepewności w chwili, gdy miał wykonać śluby, swoje walki wewnętrzne, gdy miał dostać święcenie; ale wszystko to zwyciężyła nadzieja, która jak słup ognisty Mojżeszowy, wskazywała mu miejsce w społeczeństwie i mówiła, iż stanem, w którym miał być najużyteczniejszym ludzkości, był stan duchowny.
Sumienie jego, jak gwiazda Magów, oświecało mu i wskazywało prawdziwą drogę.
Raz jeden burza zaćmiła jego niebo i zamgliła drogę; lecz teraz zaczynał widzieć ją na nowo i postępować jeżeli nie zupełnie z nadzieją, to przynajmniej ze stałem postanowieniem.
Z uśmiechem na ustach przeszedł ostatni stopień pałacu.
Z jakąż skrytą myślą łączył się ten uśmiech?
Lecz zaledwie stanął na dziedzińcu Tuillerjów, gdy spostrzegł sympatyczną postać Salvatora, który niespokojny o skutek starań księdza Dominika, oczekiwał jego wyjścia z niespokojnością.
Salvator, spojrzawszy tylko na twarz biednego księdza, odgadł skutek jego wizyty.
— Dobrze, powiedział, widzę, że król udzielił ci zwłokę, o którą prosiłeś.
— Tak, odpowiedział Dominik, jestto wyborny człowiek w gruncie.