Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1156

Ta strona została przepisana.

wrócił się, ażeby ukryć przed ojcem łzy tryskające z oczu? i wyszedł spiesznie.

X.
Paszport.

Biła godzina czwarta, kiedy ksiądz Dominik wychodził z Conciergerie.
U bramy zastał Salvatora. Młodzieniec widział wzruszenie księdza, odgadł, co działo się w jego duszy i zrozumiał, że mówić o ojcu byłoby to drażnić jego ranę. Powiedział więc tylko:
— A teraz co zamierzasz?
— Idę do Rzymu.
— Kiedy?
— Jak można najprędzej.
— Czy potrzebujesz paszportu?
— Możeby mi go zastąpiła suknia, ale nie chcę się na to ubezpieczać.
— Chodźmy, jesteśmy o dwa kroki od prefektury, a dzięki mnie, nie będziesz długo oczekiwał.
W pięć minut potem weszli na dziedziniec prefektury.
W chwili, kiedy przekraczali próg wydziału paszportowego, jakiś człowiek otarł się o nich w ciemnym korytarzu. Salvator poznał pana Jackala.
— Wybacz panie Salvatorze, rzekł naczelnik policji poznawszy młodzieńca, na ten raz nie pytam co cię tu sprowadza.
— Czemu pan się nie pytasz?
— Ponieważ wiem.
— Wiesz pan po co przychodzę?
— Alboż to nie jest rzemiosłem mojem wiedzieć o wszystkiem?
— Otóż, przychodzę tu, kochany panie Jackal...
— Po paszport, kochany panie Salvatorze.
— Czy dla siebie? zapytał z uśmiechem Salvator.
— Nie... ale dla tego pana, odpowiedział pan Jackal, palcem wskazując na księdza.
— Jesteśmy u drzwi wydziału paszportowego, zauważył Salvator, brat Dominik znajduje się ze mną: pan wiesz, że mój stan zatrzymuje mnie w Paryżu; nietrudno więc