A cóżby dopiero było, gdyby ktoś zapytał straganiarkę z przeciwka o dzieje lub podania tajemniczego parku i jednocześnie, czy to z łaski, czy przez podstęp lub siłę, otrzymał możność zwiedzenia go? Zadrżałby zapewne na sam widok tej dziwnej, ponurej, niewysłowionej gęstwiny starych drzew, wysokich ziół, pokrzyw i czołgających się bluszczów.
Dziecko nie śmiałoby przestąpić progu drzwi; kobieta zemdlałaby na samo spojrzenie.
Ja tylko co wtedy przybyłem do Paryża i mieszkałem w pobliżu.
Dom i park zawsze mnie intrygował. Postanowiłem więc wziąć djabła za rogi, to jest przedostać się do tajemniczego ustronia. Nie przerażały mnie bynajmniej mroczne legendy, ale na nieszczęście nie byłem bogatym wtedy.
Nie chcę przez to powiedzieć, ażebym o wiele bogatszym był dzisiaj; ale wtedy nie mogłem użyć tego czarodziejskiego klucza, który odmyka wszystkie drzwi, bramy i furtki; lecz pominąwszy to, użyłem próśb, podstępów, wybiegów, zrobiłem wszystko ażeby się dostać do tego domu, nic się nie udało.
Mogłem wprawdzie przeleźć przez parkan; ale ten sposób dostawania się na cudzy grunt, jest rzeczą przewidzianą przez kodeks. A gdyby mnie zdybano na nocnem zwiedzaniu owego dziewiczego lasu i domu, nie byłoby można przekonać sędziów, że przybyłem tam tylko przez prostą ciekawość.
Aż raz w czerwcu 1826 roku, to jest prawie na rok przed wypadkami, które opisuję, przechodząc tamtędy, podniosłem według zwyczaju oczy na dom tajemniczy i na wysokości pierwszego piętra, spostrzegłem ogromną tablicę z napisem:
Stanąłem jak wryty, sądząc żem się omylił, przetarłem oczy: nie, wyrazy widniały na froncie w sposobie obwieszczenia.
— A! zawołałem, ależ to sposobność, której od tak dawna szukam.
Poskoczyłem ku drzwiom, i rad, że mam teraz odpowiedź na wypadek, gdyby mnie zapytano czego potrzebuję, uderzyłem młotkiem. Nikt nie odpowiedział. Uderzyłem