Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1169

Ta strona została przepisana.

drugi raz. Znowu nic. Pięć razy uderzyłem o żelazo na drzwiach, ale bez lepszego skutku, niż za pierwszym i drugim razem.
Spojrzałem na około: patrzał na mnie perukarz stojąc na progu sklepu.
— Do kogo mam się udać, zapytałem, ażeby zwiedzić ten dom?
— Pan chcesz zwiedzić ten dom? odezwał się z miną zdziwioną.
— Właśnie... przecież jest do sprzedania.
— Rzeczywiście, ja sam dziś z rana zobaczyłem tę tablicę na murze, ale niech mnie licho porwie jeśli wiem, kto ją tam przygwoździł.
Łatwo pojąć, że opinia perukarza, zamiast zmniejszyć, jeszcze ciekawość moją powiększyła.
— Czybyś pan mógł jednakże, oświadczyłem, wskazać mi wejście do tego domu?
— Zastukaj pan do tej piwnicy, i zapytaj.
I mówiąc to, perukarz wskazał mi rodzaj wydrążenia wyzierającego na ulicę, do którego schodziło się po sześciu schodkach.
Stąpiwszy na ostatni stopień, natrafiłem na przeszkodę materjalną: był to wielki pies, czarny jak noc; zaledwie rozpoznać go było można w ciemności. Zęby jego i oczy lśniły w mroku. Zdawał się być potworem strzegącym tej jaskini. Wstał, stanął na poprzek i głucho warcząc, odwrócił łeb w moją stronę. Warczeniem zdawał się wzywać człowieka...
Był to zapewne pan tego fantastycznego psa, mieszkaniec. tajemniczej jaskini.
Zycie realne było więc o trzy kroki po za mną; nieledwie dotykałem go ręką, a wyobraźnia moja tak się już żywo zajęła, że zdawało mi się, iż po tych pięciu schodach zetknąłem się z innym światem.
Człowiek, równie jak pies, miał charakter szczególny. Cały ubrany czarno, głowę miał okrytą czarnym kapeluszem, którego ogromne skrzydła bramowały twarz także czarną, z równie jak u psa, lśniącemi oczyma i zębami. Trzymał w ręku kij duży.
— Czego pan chce? zapytał głosem szorstkim.
— Obejrzeć dom, który jest do sprzedania, odpowiedziałem.
— O tej godzinie? zauważył człowiek czarny.