Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1174

Ta strona została przepisana.

— Kto taki?
— Biedny Jerzy.
Przypomniałem sobie, że między innemi legendami, opowiadano mi historję o wisielcu.
— Aha! odezwałem się. A któż to był ten biedny Jerzy?
— Biedny chłopiec, którego tak nazywano.
— Dlaczego tak go nazywano?
— Bo to był biedny chłopiec.
— Ale dlaczego był biedny?
— Powiadam panu, dla tego, że się powiesił.
— Lecz dlaczego się powiesił?
— Dlatego, że był biedny chłopiec.
Uważałem po tym tryolecie, że daremnie byłoby badanie posuwać dalej.
Mój fantastyczny przewodnik zaczął mi się ukazywać we właściwem świetle, to jest jako idjota.
Z kolei wziąłem go za ramię i czułem, że drżało.
Zadałem mu kilka nowych pytań i spostrzegłem, że drżenie ciała przeszło aż do głosu. Zrozumiałem wtedy, że jego ociąganie się w okazaniu mi ogrodu i domu podczas nocy, niczem innem nie było, tylko strachem.
Pozostawało mi wytłómaczyć sobie ciemną barwę odzieży, twarzy i psa; już miałem się o to zapytać, ale przewodnik nie dał mi czasu i jak gdyby spieszno mu było oddalić się od złowrogiego drzewa, rzucił się znowu w gąszcz mówiąc:
— Dosyć już tego, chodźmy!
I poszedł naprzód.
Weszliśmy znowu w las; był to las nie duży, ale drzewa były tak wielkie i ściśnione, że zdawał się mieć z parę wiorst.
Dom, był ideałem w swoim rodzaju.
Wszystko tam było porozbijane, pobutwiałe, w rozsypce.
Wchodziło się po schodach o czterech do pięciu stopni; potem z tego niby tarasu otwierała się komnata wychodząca na ulicę Wschodnią, a to przez drugie schody kamienne, ślimakowate, tylko, że stopnie były porozbijane.
Zabierałem się do wnijścia, ale po raz trzeci uczułem rękę przewodnika, który ciągnął mnie w tył.
— Ej! panie, mówił, co pan czynisz?
— Zwiedzam dom.
— A niech pana Bóg broni I On stoi na powietrzu, dmuchnąć, a przewali się.