Skoro Mina weszła do pokoju, po ciele młodzieńca dreszcz przeszedł i płomień po obliczu, podobny, jaki błysnął na czole dziewicy, kiedy Justyn zastał ją ze smyczkiem w ręku. Pocałował ją w czoło i zbladł, jak Mina wtedy, gdy śpiewała piosenkę w ciemnym dziedzińcu, a spostrzeżona przez Celestynę, sądziła, że popełniła profanację taką, jakby głośno rozmawiała w kościele.
Pocałunek wydał mu się bezbożnym, niedozwolonym, pożądliwym; cofnął się z przerażeniem wywracając krzesło i mało nie upadł na ziemię, kiedy dziewica patrząc z niepokojem odezwała się:
— Oh! jakiś ty blady Justynie! Co ci jest? czyś nie chory?
O tak! biedny Justyn był bardzo chory! Ugodzony został w serce miłością śmiertelną. Od dnia Bożego Ciała, od chwili, gdy na procesji poczuł zazdrość, śmiałe wejrzenie skierowane na Minę, dziwnym wydawał się dla wszystkich; miewał jakieś nieprzewidziane wybuchy radości bez wyraźnej przyczyny, to znów nagle zapadał w ponure i uporczywe milczenie.
On, którego nikt nigdy nie słyszał śpiewającym, raz wchodząc do pokoju matki, wyciągnął całą gammę. Innego dnia spotkano go na ulicy podskakującego, niby student na wakacjach. To znów zamykał się całemi wieczorami w swym pokoju, najmniejszy szmer nie wyjawiał jego obecności; a kiedy kto niedyskretnie zajrzał przez dziurkę od klucza, widział go albo siedzącego nieruchomie jak skamieniały, albo chodzącego i giestykulującego jakby zwarjował.
Symptomaty te i inne jeszcze bardziej niepokojące, zauważyła siostra Celestyna i nawet matka Corby, jakkolwiek ślepa. Obie kobiety postanowiły udać się z tem do starego nauczyciela, który był Kalchasem tych dwóch prostych dusz, będąc jednocześnie mentorem Justyna.
Pan Miller, który oddawna odkrył już tajemnicę młodzieńca, przedsięwziął pomówić z nim. Zamknęli się więc obaj raz wieczór i jak lekarz, który nie potrzebuje nawet próbować pulsu chorego, by ocenić doniosłość jego choroby, dobry Miller przystąpił wprost do rzeczy i o mało nie wywrócił na ziemię swego ucznia, kiedy zaledwie drzwi zamknąwszy, wystrzelił doń temi słowy:
— Ależ, mój chłopcze, szalenie jesteś zakochany w Minie!
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/118
Ta strona została przepisana.