— Owszem; gdybym mógł działać swobodnie...
— A co panu przeszkadza? Udaj się do prokuratora, opowiedz wszystko, skłoń sprawiedliwość, ażeby znalazła to światło, którego wzywasz, i...
— Tak, i policja przez jednę noc zatrze ślady tego, czego szukać sprawiedliwość przyjdzie nazajutrz. Czyż nie powiedziałem panu, że policji na tem zależy, ażeby usunąć dowody, i ażeby utopić pana Sarrantego w błotnistej sprawie kradzieży i zabójstwa?
— Więc prowadź sprawę sam. Poprowadźmy ją we dwóch. Powiadasz, że doszedłbyś do prawdy, gdybyś mógł działać swobodnie, co ci przeszkadza?
— O! jest to znowu całkiem inna sprawa, niemniej ważna, niemniej haniebna, jak sprawa pana Sarranti.
— Niech i tak będzie, ale działajmy.
— Działajmy! i owszem, lecz nasamprzód...
— Co?
— Znajdźmy sposób swobodnego dostępu do domu i do parku, w którym zbrodnia, a raczej w której zbrodnie zostały spełnione.
— A czy można ten sposób znaleźć?
— Można.
— Za jakę cenę?
— Za pieniądze.
— Mówiłem panu, że mam ogromny majątek.
— Tak, generale, ale to niedosyć.
— Czegóż jeszcze potrzeba?
— Nieco śmiałości i wiele wytrwania.
— Powiedziałem panu, że dla dojścia do celu, ofiaruję cały majątek i nietylko majątek, ale życie.
— Zdaje mi się generale, że w ten sposób łatwo się porozumiemy. A widząc że światło księżyca oblewa obydwóch jasnością, rzekł do swego towarzysza: Chodźmy w cień, ponieważ mówić będziemy o rzeczach, które zaprowadzić nas mogą na rusztowanie, a nawet i tu grożą śmiercią.
Usunęli się po za drzewa a Salvator rzucił jeszcze okiem dokoła.
— Mów teraz, pierwszy odezwał się generał.
— Otóż generale, potrzeba nam najpierw stać się panami zamku i parku Viry.
— To najłatwiejsze.
— Jakim sposobem?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1197
Ta strona została przepisana.