Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1200

Ta strona została przepisana.

— Justyn jest moim przyjacielem i narzeczonym młodej panienki.
— Jakim sposobem hrabia Loredan wystarał się o wyrok na niego?
— Zrobiono zbrodnię z jego dobrego uczynku. Oskarżono, że porwał dziecko, które znalazł i wychował i że potem gwałtem chciał się z niem ożenić. Posądzono, jakoby dziewczyna należała do możnej rodziny, a ponieważ jest to przewidziane w kodeksie, który karze pięcioletnim pobytem na galerach człowieka, przekonanego o gwałt na małoletniej, przeto biedny mój przyjaciel został uznany winnym.
— To niepodobna! zawołał generał.
— Czyż pan Sarranti nie jest skazany jak złodziej i zabójca? odparł Salvator.
Generał skłonił głowę w milczeniu.
— Trzeba było odłożyć sprawę tę na później, mówił dalej Salvator; a jeżeli w tej chwili waham się, czy mam dochodzić niewinności pana Sarranti, to dla tego jedynie, że sprowadzając śledztwo do tego zamku i parku, obudziłbym czujność hrabiego, który wywarłby zemstę na Justynie.
— Lecz można przecie wedrzeć się do tego parku.
— Można, ponieważ ja tam już byłem, a Justyn od czasu do czasu odwiedza swoją narzeczoną.
— Dla czego Justyn jej nie wykradnie?
— Gdzieżby ją uprowadził?
— Po za granice Francji.
Salvator uśmiechnął się.
— Generale, rzekł, przypuszczasz, że Justyn jest tak bogaty jak pan de Valgeneuse; Justyn, to biedny nauczyciel, który ciężką pracą utrzymuje matkę i siostrę.
— Czyż nie ma przyjaciół?
— Ma dwóch, którzyby życie za niego oddali, to jest mnie i pana Millera. Ja zaś jestem posłańcem publicznym, a pan Miller starym nauczycielem muzyki.
— Lecz jako szef wydziału stowarzyszenia, czyż nie rozrządzasz dużemi kapitałami?
— Mam w rękach przeszło miljon, lecz do mnie on nie należy; gdyby nawet istota ukochana przezemnie umierała, jeszczebym nietknął tego miljona.
Generał wyciągnął rękę do Salvatora.