Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1204

Ta strona została przepisana.

śmierć, z włosem rozwianym groziła mu pięścią, on zaś czerwony jak piwonja darł włosy z głowy.
— A nieszczęsny! wyła panna Fifina, bydlę głupie, więc sądziłeś, że mała jest twoją córką?
— Fifino! ryczał Jan Byk, czy chcesz, żebym cię zamordował?
— Otóż nie twoją jest, tylko jego.
— Fifino! czy chcesz, żebym was oboje wpakował w stępę i stłukł na pieprz!
— Ty, rzekła Fifina, ty! ty! ty!... I za każdem słowem postępowała krok naprzód, podczas gdy Jan Byk w tył się cofał. Ty? rzekła nakoniec, chwytając go za brodę i trzęsąc nim jak drzewem okrytem owocem; ty wielki tchórzu! dotknij mnie tylko! Jan Byk podniósł rękę, lecz opuścił ją natychmiast.
— Co się tu dzieje? zapytał ostro Salvator.
Na dźwięk tego głosu panna Fifina zaczerwieniła się, puściła brodę cieśli i obracając się, rzekła:
— Co się dzieje? W porę przyszedłeś panie Salvatorze!... bo ten potwór chciał mnie właśnie po swojemu potraktować.
Jan Byk uwierzył prawie, że to on chciał bić pannę Fifinę.
— Można mi przebaczyć, panie Salvatorze, ona mnie o wściekłość przyprawia!
— Lepiej, że na tym świecie pokutę odbędziesz.
— Panie Salvatorze, ona powiada, że dziecko, które jest moim portretem, nie jest mojem własnem.
— Więc dla czego jej wierzysz, kiedy jest twoim portretem?
— Gdybym jej wierzył, wziąłbym dziecko za nogi i o mur głowę roztrzaskał.
— Słyszysz, panie Salvatorze.
Salvator słyszał, lecz znał prawdziwą wartość gróźb Jana Byka.
— Ile razy przyjdę, rzekł, zawsze zastaję was w kłótni. Źle skończysz panno Fifino...
— Postanowiłam go porzucić, przerwała dziewczyna.
— Nie opuścisz mnie! krzyknął Jan Byk. Gdziekolwiek byś poszła, znajdę cię i uduszę.
— Cicho bądź, Barthelemy, odezwał się Salvator łagodnie. Fifina pomimo tego co mówi, kocha cię jednak...