Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1206

Ta strona została przepisana.

— Dobrze, panie Salvatorze.
— Do widzenia zatem wieczorem!
— Do widzenia, panie Salvatorze.
Salvator uścisnął rękę cieśli i wyszedł.
W kwadrans pukał do drzwi Justyna. Celestyna mu otworzyła.
— Dzień dobry siostro! rzekł wesoło.
— Dzień dobry, odparła Celestyna.
— Cicho! rzekł Salvator, kładąc palec na ustach; zdaje mi się, że dobrą przyniosłem wiadomość dla naszego Justyna.
— Jak zawsze, dodała Celestyna.
— Co takiego? pytał Justyn, nadbiegając. Mów, mów prędzej przyjacielu.
— Justynie, rzekł Salvator, jeśliby ci powiedziano: „Od dziś Mina będzie wolną, będzie niezależną. Mina może da ciebie należeć, lecz trzeba wszystko porzucić, rodzinę, przyjaciół, ojczyznę!’“ jeśliby ci tak powiedziano, co byś odpowiedział?
— Nic, przyjacielu, tylko skonałbym z radości.
— Źle byś wybrał chwilę... Lecz mówmy dalej. A gdyby jeszcze dodano: „Mina będzie wolną, to prawda, lecz pod warunkiem, że w tej chwili wyjedziesz, nie okazując żalu, nie obejrzawszy się po za siebie.“
Biedny Justyn opuścił głowę i odrzekł ze smutkiem:
— Wiesz dobrze, że ja nie mogę odjechać!...
— A gdyby się znalazł sposób pogodzenia wszystkiego?
— O Boże! wykrzyknął Justyn, wznosząc ręce do nieba.
— Jakie jest najgorętsze życzenie matki twojej i siostry?
— Powrócić do swej wioski, żyć tam i umierać.
— Od jutra zatem mogą to zrobić.
— Salvatorze drogi, co mówisz?
— Mówię, że jest zapewne obok fermy dawnej waszej, domek z ogródkiem do kupienia. Powiedz tylko, ile może kosztować?
— Trzy, do czterech tysięcy franków.
Salvator wyjął z kieszeni cztery bilety bankowe.
— Oto są cztery tysiące franków.
Justyn patrzył, dysząc ciężko.
— Ile potrzeba by żyć dostatnio w takim domku?
— O mój drogi, przy oszczędności mojej siostry, pięćset franków rocznie byłoby dostateczne.