Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1207

Ta strona została przepisana.

— Matka twoja jest kaleką, siostra słabego zdrowia, dajmy zatem tysiąc franków, zamiast pięćset.
— Ależ to by był zbytek!
— Oto masz dziesięć tysięcy franków, rzekł Salvator, wyjmując dziesięć banknotów, wystarczy na dziesięć lat.
— Przyjacielu jedyny! zawołał Justyn, chwytając rękę Salvatora.
— Dodajmy tysiąc franków na zagospodarowanie, ciągnął Salvator, będzie razem piętnaście tysięcy. A teraz przejdźmy do ciebie.
— Jakto do mnie?
— Ponieważ załatwiliśmy sprawę z matką twoją. Otóż kochany Justynie, dziś w nocy Minę wykradamy, jeżeli tylko ty nie masz nic przeciwko temu...
— Ja miałbym oponować?... Tylko gdzież Minę uprowadzę?
— Do Holandji.
— Do Holandji?
— Gdzie zamieszkacie rok, dwa lata, dziesięć jeżeli wypadnie, aż do czasu nim będziecie mogli do Francji powrócić.
— Lecz ażeby mieszkać w Holandji, potrzeba mieć pieniądze!
— Naturalnie mój przyjacielu; dla tego też obrachujemy ile na to potrzeba.
— Rachuj sam Salvatorze, bo nie wiem już co mówię i nie wiem nawet co ty mówisz.
— No! bądź mężczyzną Justynie, silnym o tyle w szczęściu, ile nim byłeś w nieszczęściu.
Justyn uspokoił się wysiłkiem woli, spojrzał prosto w oczy Salvatora i rzekł:
— Mów przyjacielu.
— Pomyśl ile potrzebowałbyś, ażeby wyżywić się z Miną za granicą?
— Mina przecież nie jest moją żoną, nie mogę zatem, żyć z nią razem...
— Najzacniejszy Justynie, rzekł Salvator z jasnym uśmiechem. Prawda, nie możesz żyć z Miną, dopóki ni& będzie żoną twoją, a to stać się może dopiero, gdy odnajdziemy jej ojca, a on da swoje przyzwolenie.
— A jeśli go nigdy nie odnajdziemy?
— Nie trzeba wątpić o miłosierdziu Bożem.