Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1208

Ta strona została przepisana.

— Może nie żyje?
— Wtedy skonstatujemy śmierć, a Mina niezależna, będzie twoją żoną. Lecz powróćmy do tego, co nas obecnie najwięcej interesuje, Mina nie mogąc zostać twoją żoną, zanim się czegoś pewnego o swym ojcu dowie, musi być oddaną na pensję.
— O! przyjacielu, wspomnij pensjonat w Wersalu.
— Za granicą będzie inaczej, a zresztą urządzisz się w ten sposób, ażeby ją codzień odwiedzać, i żeby okna twego mieszkania, były naprzeciw jej okien.
— Rozumiem, że przy takich ostrożnościach...
— Ile trzeba na utrzymanie Miny i opłatę pensjonatu?
— Sądzę, że w Holandji co najmniej tysiąc franków opłaty... i pięćset franków dla niej osobiście.
— Przypuśćmy, że dla niej także tysiąc, to razem dwa tysiące. Pięciu lat potrzebuje Mina do pełnoletności: masz tu dziesięć tysięcy franków.
— Nie pojmuję...
— Nie potrzebujesz pojmować na szczęście... Teraz pomówimy o tobie. Ile potrzebujesz na rok?
— Ja!... nic nie potrzebuję... będę dawał lekcje muzyki i francuskiego.
— Nie można liczyć na lekcje, zatem tysiąc dwieście franków rocznie, a co ci zostanie, ubogim rozdasz, tych nigdzie nie brakuje. Oto masz siedm tysięcy dwieście franków.
— Kto daje te pieniądze?
— Opatrzność, o której przed chwilą wątpiłeś przyjacielu, mówiąc, że Mina ojca nie odnajdzie.
— O jakże ci dziękuję!
— Nie mnie to trzeba dziękować Justynie: wiesz, że ubogi jestem.
— Więc to od nieznajomego pochodzi?
— Niezupełnie.
— Czyż mogę tak przyjąć trzydzieści tysięcy franków.
— Możesz, ponieważ ja ci to mówię.
— Przebacz! zawołał Justyn, ściskając rękę przyjaciela.
— Zatem tej nocy...
— Tej nocy? zapytał Justyn.
— Tak, tej nocy porywamy Minę i wyjeżdżacie!
— O Salvatorze! o bracie! wołał Justyn.