— O mój dobry, czcigodny mistrzu, gdybyś wiedział, jak pewność twoja uszczęśliwia mnie, gdybyś wiedział, jak czuję się całkiem innym, niż przed chwilą, wypogodzonym, przeistoczonym! Staję się przez to, że tak powiem, milszym samemu sobie. Mam o własnej osobie, tobie to wyznam jedynie, opinję różną od tej, jaką miałem dotąd: kocham sam siebie poniekąd, czując, że jestem kochanym.
Długo tak rozmawiali, młodzieniec i starzec; młodzieniec pałający, starzec rozgrzewający się przy ogniu miłości.
Czasami jednakże błyski radości, jakie rzucał wzrok młodzieńca, zachodziły chmurami.
— Niestety! rzekł, wkrótce będę miał trzydzieści lat, ona nie ma szesnastu; mógłbym niemal być jej ojcem. Czy nie obawiasz się, mój przyjacielu, że przywiązanie dziecinne, braterską czułość, bierzemy za miłość prawdziwą?
— Nasamprzód, odpowiedział starzec, nie masz jeszcze lat trzydziestu, jeśli mnie pamięć nie myli, a choćbyś miał i więcej, nie wyglądasz, jak na dwadzieścia pięć; włosy płowe odmładzają cię o lat dziesięć. Niech cię więc nie przeraża twój wiek; ciesz się miłością swą bez obawy. Zasłużyłeś na to, synu mój.
Starzec ucałował Justyna, jak gdyby on był jego rzeczywistym synem.
Ponieważ Mina miała dopiero piętnaście lat skończonych, postanowili zachować tajemnicę przed matką, przed siostrą i przed nią.
Matka i siostra nie zachowałyby tajemnicy, a wstrętnem było dwom przyjaciołom rozbudzać w jasnej duszy dziewczęcia, uczucia jakie paliły serce Justyna. Przyrzekli tylko mówić z sobą o tem jak najczęściej.
Z jakąż ostrożnością dwaj przyjaciele zamykali drzwi, z obawy, ażeby tajemnica, niby zapach kwiatów nie wzleciała do pokojów, zajętych przez kobiety.
Wieczorami, kiedy stary mistrz przychodził, wszystko szło dobrze. O dziesiątej godzinie żegnali się z kobietami, schodzili na dół i nieraz pan Miller zasiedział się do północy, godziny niezwykłej, słuchając po raz setny miłosnych zwierzeń młodego człowieka.
Ale jak nie było tego drogiego mistrza i powiernika, z kim wtedy Justyn mógł rozmawiać o niej? na kogo zlać skarby wewnętrznej radości? Oh! gdyby śmiał porozmawiać o tem ze swą wiolonczelą! Czasami wyjmował
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/121
Ta strona została przepisana.