Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1210

Ta strona została przepisana.
IV.
Wieczór posłańca miejskiego.

O godzinie oznaczonej, wieczorem, powóz podróżny zatrzymał się o pięćdziesiąt kroków od rogatki Coulebarbe. Pocztyljon przyjechał wyciągniętym galopem dziesięć minut przed terminem, i zdziwił się niesłychanie, nie zastawaszy nikogo. Po niejakim czasie ujrzał dwóch młodzieńców idących szybko.
Salvator i Justyn poprzedzani przez Rolanda, zbliżyli się do powozu. Salvator otworzył drzwiczki i powiedział Justynowi.
— Siadaj!
Usłyszawszy ten wyraz, pocztyljon obrócił się a poznawszy tego co mówił, zaczerwienił się z radości. U niósł kapelusza i powitał Salvatora z uszanowaniem.
— Dobry wieczór, przyjacielu! rzekł Salvator podając swoją arystokratyczną rękę pocztyljonowi; jak się miewa twój stary zacny ojciec?
— Wyśmienicie, panie Salvatorze! odrzekł pocztyljon; gdyby był wiedział, że to pan udaje się w podróż, byłby, pomimo siedmdziesięciu lat, sam pana powiózł.
— Bardzo dobrze; odwiedzę go w tych dniach. Czy zawsze mieszka w Bastylji?
— A któż ma więcej niż on, prawa do tego?
— Masz rację, rzekł Salvator, należy się zwycięzcy miejsce, które zdobył. Potem usiadł w powozie obok Justyna. Wsiądziesz Roland? zapytał psa swego.
Roland pokręcił głową.
— Nie? wolisz biedź?... Idź zatem Roland, idź!
— Gdzie mam jechać panie Salvatorze? zapytał pocztyljon.
— Drogą Fontainebleau... Sza! nie znasz mnie...
— Bez urazy, panie Salvatorze, chociaż to tajemnica, mógłbyś jednak powiedzieć przyjacielowi gdzie jedziesz?
— Tobie mogę, dobry chłopcze... Jadę do Cour-de-France.
— Tam się pan zatrzyma?
— Całą noc.
— Dobrze, nie będziesz pan szpiegowany, zaręczam!
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Nic: to już mój sekret, panie Salvatorze; spuść się pan na mnie! Czy trzeba popędzać konie?