Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1216

Ta strona została przepisana.

Salvatora; następnie kładąc ręce na głowie Miny, mówił głosem łzami nabrzmiałym:
— Bądź szczęśliwą, dziecię! to ojciec, który piętnaście lat nie widział swej córki, błogosławi cię!... Bądź zdrowa!
Wymówił te wyrazy, jak modlitwę wyrażającą: „Polecam cię Bogu tak, jakbym polecał moją córkę“.
— Dalej, dalej, rzekł Salvator, każda minuta ma wartość godziny, każda godzina wartość dnia!
— Czekam, rzekł Justyn, siedząc już na grzbiecie muru.
— Dobrze! odpowiedział Salvator. I jednym rzutem umieścił się naprzeciw niego. Teraz, rzekł, weź generale dziecko na ręce i podnieś je do nas.
Generał uniósł Minę tak, jak Milon z Krotony uniósł jagniątko i podtrzymując przysunął do muru.
Kiedy Mina siedziała już na grzbiecie muru:
— A teraz zejdź Justynie, rzekł Salvator.
Justyn skoczył na drogę.
— Przystąp do muru, mówił dalej Salvator, i podaj plecy... Dobrze! Potem do Miny: Moje dziecko, dodał podnosząc ją twarzą do drogi, postaw nogi na jednem i drugiem ramieniu Justyna.
Dziewica wykonała wskazany ruch.
— Schyl się teraz nieco, Justynie.
Justyn zniżył się, potem zwolna ukląkł. Dziewica wciąż trzymana za ręce przez Salvatora, zsuwała się coraz niżej, aż nareszcie puścił jej ręce. Zeskoczyła na ziemię.
— Już ocalona jesteś Mino!
— Jeszcze nie! wyrzekł głos jakiś.
I dał się słyszeć wystrzał.
Poznawszy głos Loredana i usłyszawszy wystrzał, Mina wydała okrzyk.
— Jedźcie i szczęśliwej drogi! rzekł Salvator zeskakując z muru w park.
Generał już szedł w stronę skąd widział płomień wystrzału.
— Przepraszam, generale! rzekł Salvator odciągając pana de Premont, to do mnie należy. Generał ustąpił.
Salvator puścił się na miejsce zkąd wypadł strzał i spotkał się oko w oko z Loredanem de Valgeneuse.
— Aha! chybiłem cię pierwszy raz, krzyknął tenże, ale teraz już nie chybię!