Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1221

Ta strona została przepisana.

— A co mnie nadewszystko wzruszyło, mówił dalej generał, chciałbym, ażebym moją Minę znalazł tak piękną i czystą jak twoja, panie Salvatorze.
I generał opuścił głowę na piersi, zamilkł skutkiem tego samego uczucia, które go do przemówienia skłoniło.
Obaj szli tak zadumani, aż Salvator przemówił pierwszy:
— Jedna mnie rzecz jeszcze niepokoi, rzekł.
— Jaka? zapytał machinalnie generał.
— Zamek ten zamieszkany był przez trzy osoby: Minę pana de Valgeneuse i pokojówkę.
— Minę powtórzył generał, jak gdyby przyjemnie mu było powtarzać to imię.
— Mina wyjechała z Justynem, pan de Valgeneuse jest w lęku Jana Byka i Murzyna, a oni go nie puszczą, ręczę za to. Pozostaje pokojówka.
— Więc co? zapytał z nieco większem zajęciem generał który domyślał się, że go Salvator sprowadza do sprawy, dla jakiej tu z nim przybył, a mającej na celu uniewinnienie pana Sarranti.
— Otóż, mówił dalej Salvator, jeżeli ona nie spała, to musiała słyszeć strzał, a jeżeli słyszała, to pewnie uciekła.
— Poszukajmy jej, rzekł generał.
— Na szczęście, mówił dalej Salvator, mam Brezyla, on nam dopomoże.
— Co to jest Brezy?
— To mój pies.
— Zdawało mi się, że Roland.
— Rzeczywiście generale, ale mój pies jest tak jak ja, ma dwa imiona: jedno, które nosi w obec wszystkich, drugie odpowiadające jego życiu przeszłemu; bo trzeba ci wiedzieć, panie generale, że Roland miał życie prawie tak burzliwe i tajemnicze jak moje.
— Jeżeli kiedy zyskam tyle przyjaźni twojej panie Salvatorze, ażebyś mi odkrył tajemnice twego życia, rzekł pan de Premont.
I zatrzymał się, uważając, że najmniejsze naleganie uczyniłoby go niedyskretnym.
— Jest to prawdopodobne, generale, rzekł Salvator, ale tymczasem musimy wybadać tajemnice życia Brezyla.
— Nie łatwo to, odpowiedział generał, a chociaż ja mówię siedmiu czy ośmiu językami, nie podejmuję się być panu tłumaczem.