Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1224

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, wybijając okno, jak zrobił w tej chwili i zapewne rzucając się na mordercę.
— Czego on tak szuka teraz?
— On nie szuka, lecz odnajduje.
— A co?
— Patrz pan! Salvator zniżył latarkę i rzucił światło na płyty kamienne piwnicy.
— Aha! odezwał się generał, to wygląda jakby slady krwi.
— Tak jest, odrzekł Salvator, jest to dopuszczenie Boskie, ażeby plama krwi, która ciepła wychodzi z ludzkiego ciała, nie zatarła się nigdy. Ta krew, generale, przysięgam na niewinność pana Sarrantego, ta krew, jest krwią mordercy.
— Wszak pan mówiłeś, że dziewczynkę chciano zarżnąć nożem?
— Tak.
— Tu?
— Prawdopodobnie.
— Ależ Brezyl?...
— On się nie myli, bądź pan spokojny!... Brezyl! zawołał Salvator, Brezyl!
Brezyl zerwał się i przyszedł do pana.
— Szukaj, Brezylu! rzekł Salvator.
Brezyl obwąchiwał płyty i zbliżył się ku małemu lochowi wychodzącemu do parku.
Drzwi od tego lochu były zamknięte; drapał on po tych drzwiach smutno skomląc i w kilku miejscach lizał ziemię językiem.
— Widzisz pan różnicę, panie generale, rzekł Salvator. Tu spłynęła krew dziewczynki. Ona uciekła temi drzwiami, otworzę je, a pan zobaczysz, jak Brezyl pójdzie śladem.
Otworzył drzwi, Brezyl rzucił się do lochu, zatrzymawszy się parę razy, by dotknąć płyty językiem.
— Otóż, rzekł Salvator, tędy uciekała dziewczynka, kiedy Brezyl walczył z mordercą.
— Któż jest tym mordercą?
— Zdaje mi się, że kobieta... Dziewczynka w chwilach, obłąkania, (czasami biedne dziecko wpada jakby w obłąkanie) zawołała dwa czy trzy razy: „Nie zabijaj mnie I nie zabijaj mnie! pani Gerard!
— Cóż to za straszny labirynt, cała ta historja. zawołał generał.