Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1225

Ta strona została przepisana.

— O! tak, odrzekł Salvator, ale trzymamy koniec jeden nici, i musimy przyjść do drugiego. Potem zawołał znowu: Brezyl! chodź!
Brezyl szukając w parku zatraconych śladów, przyszedł na zawołanie pana.
— Nie mamy już tu nic do roboty, generale, rzekł Salvator, wiem wszystko, co chciałem już wiedzieć, a ważną jest rzeczą, ażeby pokojówka nie uciekła.
— Szukajmy zatem pokojówki.
— Naprzód! Brezyl, naprzód! zawołał Salvator wracając po schodach do przedpokoju.
Brezyl szedł za panem. Przyszedłszy do przedpokoju, zatrzymał się chwilę: przez drzwi otwarte patrzał na lśniący staw, podobny do polerowanego zwierciadła, i coś go ciągnęło do niego.
Drugie zawołanie Salvatora wstrzymało go.
Wtedy poszedł po schodach, ale bez pospiechu. Przyszedłszy do sieni pierwszego piętra, popędził dość prędko, poczem zatrzymał się przed drzwiami i mruknął żałośnie i czule.
— Czyżbyśmy tu mieli znaleźć pokojówkę? zapytał generał?
— Nie sądzę, odrzekł Salvator, to będzie pokój jednego z dzieci. A wreszcie zobaczymy niebawem.
Pokój zamknięty był na klucz, ale zamek ustąpił i drzwi się otworzyły.
Pies wpadł do pokoju z radosnem szczekaniem.
Salvator nie omylił się; pierwszą rzeczą, która wpadła ma w oczy, była alkowa z dwoma podobnemi do siebie łóżeczkami dziecinnemi.
Brezyl radośnie chodził od jednego do drugiego, opierał przednie łapy na kołdrach i spoglądał na Salvatora z radością, na której nie można się było omylić.
— Widzisz, generale, rzekł Salvator, to był pokój dzieci.
Brezyl byłby tam pozostał, ale Salvator zmusił go do wyjścia, wołając nalegająco. Brezyl poszedł za panem z głową spuszczoną.
— Wrócimy tu, Brezylu, wrócimy, bądź spokojny! mówił Salvator.
A pies, jak gdyby zrozumiawszy, wszedł na schody prowadzące na drugie piętro. Zatrzymał się w sieni przez