Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1226

Ta strona została przepisana.

chwilę, a potem z okiem płomieniejącem, najeżoną sierścią, ze straszliwem warczeniem zbliżył się do drzwi.
— Ho, ho! rzekł Salvator, przyszliśmy snać przed pokój jakiegoś nieprzyjaciela. Zobaczymy.
Drzwi, tak samo, jak na pierwszem piętrze były zamknięte, i tak samo ustąpiły pod naciskiem ręki Salvatora.
Brezyl wszedł i natychmiast zawył w straszny sposób, patrząc na stojącą tam komodę.
Salvator próbował otworzyć ten sprzęt; szuflady były na klucz zamknięte.
Brezyl gryzł wściekle antaby.
— Czekaj, Brezylu, czekaj! rzekł Salvator, zobaczymy co jest w tych szufladach. Tymczasem, cicho!
Pies umilkł patrząc na pana, ale oczy jego iskrzyły się i piana występowała na pysk, a woda spływała kroplami z języka drgającego i jak krew czerwonego.
Salvator wydobył z kieszeni krótki sztylet i podważył nim zamek. Następnie, wsunąwszy rękę, wydobył stanik z czerwonej wełny.
Spostrzegłszy to Brezyl, schwycił stanik zębami i wyrwał z rąk Salvatora.
Stanik ten tworzył część narodowego stroju Orsoli.
Salvator rzucił się na psa, który darł materję z wściekłością i z wielkim trudem wydarł mu stanik z łap i paszczy.
— Nie myliłem się, rzekł, to kobieta usiłowała zamordować dziewczynkę, a tą kobietą jest pani Gerard, czyli raczej Orsola.
I trzymał w ręku szkarłatny stanik, do którego Brezyl zaczął skakać z szalonem szczekaniem.
Generał stał zdumiony tą wymianą myśli, jaka zachodziła między człowiekiem i psem.
— Widzisz sam, panie generale, że już nie może być wątpliwości.
Utwierdziwszy się w swem przekonaniu, schował napowrót stanik do komody.
Pies warczał tak, jakby mu odebrano najsmakowitszy kąsek.
— Dobrze, dobrze, odezwał się Salvator, dosyć. Domyśl się przecie, że my tu powrócimy jeszcze, mój dobry psie. Ale teraz najpilniejszą rzeczą jest pokojówka.
Pies wypchnięty z pokoju, wyszedł warcząc, ale będąc