Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1227

Ta strona została przepisana.

już w sieni, wziął się do poszukiwań i stanął przed ostatniemi drzwiami w głębi, wydając okrzyki.
— Otóż jesteśmy, generale, rzekł Salvator, kierując się ku drzwiom, przed któremi szczekał Brezyl. Potem odezwał się do psa: Wszak tam ktoś jest, Brezylu?
Pies odpowiedział, szczekając mocniej.
— Ha! rzekł Salvator, skoro policja nie pełni swych obowiązków, trzeba spełnić obowiązki policji. I podając światło generałowi: Weź tę latarkę, generale, dodał, i nie zaprzeczaj mym słowom.
Generał wziął latarkę, a Salvator opasał się białą szarfą, oznaką ówczesnych komisarzy policyjnych, urzędników i służby ministrjalnej.
A zastukawszy trzy razy do drzwi:
— W imieniu króla! wyrzekł.
Drzwi się otworzyły. Ukazała się kobieta mieszkająca w tym pokoju.
Wstała tylko w jednej koszuli, dla otworzenia, a spostrzegłszy dwóch ludzi, jednego z latarką ubranego czarno, drugiego opasanego białą szarfą, wzięła go za komisarza:
— Jezus Marja! krzyknęła.
— W imieniu króla, mówił dalej Salvator, kobieto, aresztuję cię.
Ta, ku której Salvator wyciągnął rękę, nie dotykając jej, wyglądała na starą pannę pomiędzy pięćdziesięciu a sześćdziesięciu laty; była ohydną w swem zbyt skromnem ubraniu. Przy niej Brocanta mogłaby udawać Wenus Milońską. Wydała okrzyk trwogi, na który Brezyl, snać rozdrażniony, odpowiedział żałośnem i przeciągłem wyciem.
Salvator usiłował schwycić w ciemności jakieś podobieństwo między tą obrzydłą istotą i wspomnieniami swego własnego życia.
— Proszę oświetlić tę kobietę, rzekł do generała, zdaje mi się, że ją znam.
Generał skierował na nie światło latarki.
— Tak, to ona, odezwał się Salvator, nie omyliłem się.
— O! mój dobry panie! zawołała pokojówka, przysięgam ci, że jestem uczciwą kobietą!
— Kłamiesz! rzekł Salvator.
— Mój dobry panie komisarzu! jęknęła stara.
— Kłamiesz! przerwał znowu Salvator. Ja ci powiem kto jesteś, zwiesz się „Cagnote.“