Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1230

Ta strona została przepisana.

do zredagowania tego dokumentu, ale ponieważ nie oddalał się od prawdy, spodziewamy się, że czytelnicy ze względu na intencję, wybaczą mu ten nacisk więcej literacki, niż moralny.
Salvator wziął zeznanie i schował do kieszeni, potem odwracając się do wiedźmy:
— Teraz, rzekł, możesz iść spać.
Stara wolałaby pozostać na nogach, ale usłyszała po lewej stronie głuche warczenie Brezyla, i rzuciła się na łóżko, tak jak rzuciłaby się była do rzeki dla uniknienia psa wściekłego.
Jakoż, zęby Brezyla zdawały się ją bardziej przestraszać, niż szarfa komisarza. Rzecz prosta: musiało jej się zdarzać ze dwadzieścia razy mieć do czynienia ze służbą sprawiedliwości, gdy tymczasem było pewnem, że nawet w snach najcięższych nie widziała psa takiego.
— Teraz, rzekł Salvator, ponieważ jesteś wspólniczką pana de Valgeneuse, który został aresztowany pod zarzutem wykradzenia i ukrycia dziewicy małoletniej, występku prawem przewidzianego, aresztuję cię i zamykam w tym pokoju, gdzie jutro rano pan prokurator królewski przybędzie cię wybadać. Tylko, ponieważ mogłaby ci przyjść myśl wymknięcia się, oświadczam, że w sieni stawiam jednego szyldwacha, a drugiego na dole, z rozkazem, ażeby strzelili, jeżeli otworzysz drzwi lub okno.
— Jezus, Marja! powtórzyła po raz drugi wiedźma, drżąc teraz jeszcze bardziej, jak za pierwszym razem.
— Czy słyszałaś:
— Słyszałam, panie komisarzu.
— A zatem, dobranoc.
I przepuszczając przed sobą generała i zamykając z sieni drzwi od pokoju na dwa spusty:
— Zaręczam ci, generale, że się nie ruszy z miejsca, i że możemy liczyć na noc spokojną. Potem, zwracając się do psa: W drogę, Brezylu! to dopiero połowa roboty.

VI.
Rozprawa z powodu człowieka i konia.

Opuścimy Salvatora i generała u stóp ganku, w chwili, gdy kierowali się ku stawowi z Brezylem; iść za nimi, byłoby to wracać drogą, którąśmy raz już przebyli.