Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1232

Ta strona została przepisana.

— Pomyślmy, zakończył Toussaint.
I myśleli, ale imaginacja nie była najświetniejszą stroną dwóch zuchów. Nareszcie po chwili rozmyślania:
— W samej rzeczy, rzeka jest niedaleko, spróbował Jan Byk.
— Jakto, rzeka? wykrzyknął Toussaint.
— No, rzeka!
— Utopić konia?
— Konia złego człowieka! wyrzekł Jan Byk ze wzgardą.
— Koń złego człowieka może przecie być bardzo uczciwym koniem! odparł rozważnie Murzyn.
— To prawda... ale co robić?
— Gdybyśmy go zaprowadzili do gospody pod „Opatrznością?“
— Jakiżeś ty głupi, nawet na Owerniaka!
— Doprawdy? zapytał Murzyn.
— Gospodarz „Opatrzności“ jak zobaczy, że Toussaint Louverture lub Jan Byk przyprowadzają pańskiego konia, zapyta o pana. Cóż mu na to odpowiesz? No, gadaj! Jeżeli będziesz umiał odpowiedzieć, to zabieraj konia i ruszaj z nim pod „Opatrzność.“
Toussaint potrząsnął głową.
— Coś mi nie klei się z odpowiedzią, rzekł.
— To bądź cicho.
— Ja też nic nie mówię.
Toussaint zamilkł. Znowu nastąpiła chwila milczenia, które Jan Byk przerwał pierwszy.
— Słuchaj! Czy zrobisz jedną rzecz? zapytał.
— Zapewne, że zrobię, jeżeli jest do zrobienia.
— Wprowadźmy nasamprzód panicza do chaty.
— Dobrze.
— Jak będzie na miejscu, to już ja go dojrzę.
— I jabym go też dojrzał, cóż wielkiego! Nie o niego to chodzi, ale o konia.
— Cicho-no bądź.
— A cóż ja złego mówię?
— Jak wprowadzimy osobę do chaty, to ty zajmiesz się koniem.
— Zajmę się!... Właśnie, że nie, bo nie wiem, co z nim robić!
— Czekajno!... Zajmiesz się koniem i odprowadzisz go...
— Dokąd?