Jakoż, niebawem błysnęło światełko.
— Aha! to ty? odezwał się Salvator.
— Jak, panie Salvatorze, to ja, odpowiedział Toussaint z radością. Przyprowadzam konia.
— A człowiek?
— O! człowiek Jest bezpieczny, bo został w rękach Jana byka. W każdym razie ja wracam, panie Salvatorze, cztery ręce lepsze niż dwie.
I pozostawiając Salvatorowi staranie o konin. Toussaint odbiegł takim krokiem, powiedzmy to na jego pochwałę że jak poprzednio zdawał się ubiegać o nagrodę za jazdę konną, tak teraz mógłby iść o lepszą w biegu pieszym.
Zobaczmy co zaszło w chacie nad wodą pod nieobecność Murzyna.
Jan Byk, wprowadziwszy, a raczej powiedzmy, wsunąwszy Loredana de Valgeneuse do izby, położył go tymczasowo, poprzewiązywanego jak mumię, na długim stole orzechowym stojącym w pośrodku, który razem z łóżkiem wsuniętem w rodzaj alkowy, stanowił sprzęt główny.
W takim stanie, sztywny i nieruchomy, pan de Valgeneuse podobny był do trupa przygotowanego do dysekcji w teatrze anatomicznym.
— Nie niecierpliwcie się, panie szlachcicu, mówił Jan Byk: niech tylko zamknę drzwi i znajdę godne was siedzenie* a dam wam półswobodę.
To mówiąc Jan Byk zamykał drzwi na zasuwkę, i szukał, według swego wyrażenia, miejsca, gdzieby mógł godnie złożyć więźnia.
Pan de Valgeneuse nic nie odpowiedział, ale Jan Byk nie zważał na jego milczenie, które zrazu uważał za bardzo naturalne.
— Dalipan mój paniczu, mówił, nogą przyciągając kulawy stołek stojący w zakątku izby, nie jest nam tu tak dobrze, jak w Tuilleries, i musisz pan poprzestać na tym oto przedmiocie.
Przysunął stołek do muru, podłożył korek pod krótszą