kilku godzin, które mamy przebyć razem, rzekł więzień, a skoro zgadzacie się na taką rozrywkę, służę wam.
— Czy pan mówi szczerze? zapytał Jan Byk odwracając się.
— Zobaczycie, odrzekł stanowczo pan de Valgeneuse.
— Brawo! zawołał Toussaint, takich więźniów to lubię!
Jan Byk poszedł do szafy i wrócił uzbrojony, czy ustrojony, jak się wam podoba, ośmioma butelkami nader pięknej powierzchowności.
Loredan uśmiechnął się, widząc, jak naiwnie dwaj Mohikanowie wpadli w zasadzkę, którą na nich stawiał: zasadzki tej już się zapewne domyślali czytelnicy nasi.
Była to rzeczywiście dobra kombinacja: nic łatwiejszego, jak nakłonić do picia dwóch ludzi lubiących wino; zachęcić tak, ażeby stracili rozum, także nie było rzeczą trudną. Raz to postanowiwszy, Loredan dosyć odważnie ciągnął z kieliszka, i pił jak mógł najuprzejmiej.
Poszły tym sposobem dwie butelki, a panu Loredanowi tak zasmakowało wino, że kazał odkorkować drugie dwie.
— Ha, ha! jakoś waszmość nieźle zabiera się do rzeczy! odezwał się Jan Byk, który widząc, że więzień pije tak dobrze jak i on, zaczął się oswajać z hrabią i traktować go na równi.
— Ha! człowiek czyni co może, odpowiedział Valgeneuse z pozorną dobrodusznością.
— Nie dowierzajcie jednak, mój szlachcicu, zauważył Jan Byk, to wino zdradzieckie!
— Doprawdy? zapytał więzień z wyrazem powątpiewania.
— O! ręczę! zawołał Toussaint Louverture podnosząc rękę do góry, tak jak gdyby przysięgał. Jak wypiję trzy butelki, bywaj zdrów! już po mnie.
— Ej! ozwał się Valgeneuse wciąż z wyrazem powątpiewania, taki tęgi chłop?
— Nic a nic nie dodaję, odpowiedział Murzyn. Trzy butelki, dojdę najwięcej do półczwartej. On, Jan Byk, który jest olbrzymem, zmoże i cztery, ale przy ostatniem kieliszku, zapalona pałka plecie sam nie wie co, a łamie żebra każdemu kto mu się nawinie. Wszak prawda Janie?
— Tak powiadają, odrzekł kolos.
— A ty dajesz tego dowody.
Ostatnie to objaśnienie, bardzo wreszcie dla hrabiego de
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1240
Ta strona została przepisana.