Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1255

Ta strona została przepisana.

pięć razy dwadzieścia, to uczyni. Oh! nie ma co mówić, rachunek dobry.
— A więc, rzekł Toussaint, zostawimy mu życie, a zabierzemy te sto tysięcy franków?.
— Przeciwnie, odparł Jan Byk, oddamy mu te sto tysięcy i utopimy go.
— Aha! utopimy go, powtórzył Toussaint.
— Tak, odpowiedział cieśla.
— Czy pewny jesteś, że nam się nic złego nie stanie? zapytał węglarz półgłosem.
— Oto nasza obrona, odrzekł Bartłomiej Lelong, wkładając pugilares do kieszeni hrabiego, któżby przypuścił, że tacy dwaj nędzarze, jak my, utopili człowieka z pozostawieniem sto tysięcy franków w kieszeni?
— Ha! rzekł Toussaint z westchnieniem, widzę ja już jednę rzecz...
— Jaką?
— Że nędzarzami urodziliśmy się, przyjacielu Janie i nędzarzami pomrzemy.
— Wola Pańska! rzekł cieśla zabierając Loredana na ramię. Otwórz drzwi, Murzynie.
Murzyn otworzył drzwi, ale w tej chwili wykrzyknął i cofnął się dwa kroki wstecz.
Człowiek jakiś stał u drzwi, po otwarciu ich wszedł do izby.
— Aha! to pan Salvator, odezwał się Jan Byk, do licha! jakże przyszedł nie w porę.

XII.
Gdzie jaśniej można czytać w przeszłości Salvatora.

Salvator rzucił spokojne wejrzenie na tych dwóch, a raczej na tych trzech ludzi.
— Co tu się dzieje? zapytał.
— Nic, odpowiedział Jan Byk, tylko, za pozwoleniem pańskiem, ja idę utopić pana hrabiego.
— Tak, idziemy go utopić, poparł Toussaint.
— Dlaczegóż taka ostateczność? zapytał z zamyśleniem Salvator.
— Bo chciał nas nasamprzód spoić...
— Potem chciał nas przekupić.