Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1256

Ta strona została przepisana.

— A potem?
— Potem nastraszyć.
— Nastraszyć Jana Byka?... Murzyna, to nie mówię, ale Jana Byka! powiedział Salvator.
— A widzi pan! rzekł cieśla. Niechże nas pan puści, za pół godziny skwitujemy się.
— I cóż on powiedział takiego, żeby ciebie nastraszyć mój zuchu?
— Powiedział, że cię oskarży, panie Salvatorze, że każe ująć, zaprowadzi na rusztowanie. Bóg wie co! Wtedy ja mu powiedziałem: „Dobrze! a ja tymczasem zaprowadzę ciebie do Sekwany.“ Ustąp się, panie Salvatorze, jeśli łaska.
— Rozwiąż tego człowieka Janie.
— Jakto? mam go rozwiązać?
— Tak.
— A czyż pan nie słyszałeś, co powiedziałem?
— Słyszałem.
— Powiedziałem, że on pana chce oskarżyć, ująć, gilotynować.
— A ja ci odpowiedziałem: „Rozwiąż tego człowieka Janie:“ a teraz dodaję: Pozostaw mnie z nim sam na sam.
— Panie Salvatorze! wyrzekł Jan Byk z miną błagalną.
— Bądź spokojny, przyjacielu, nalegał młodzieniec. Pan hrabia Loredan de Valgeneuse nie może mieć nic przeciw mnie, kiedy ja przeciwnie...
— Pan, przeciwnie...
— Ja mogę wszystko przeciw niemu. Po raz więc ostatni mówię, rozwiąż tego człowieka, i pozwól nam obu rozmówić się spokojnie.
— Ha! skoro pan tak chce koniecznie.
I wzrok jego raz jeszcze pytająco padł na Salvatora.
— Koniecznie! powtórzył młodzieniec.
— Jestem więc posłuszny, rzekł Jan Byk zwyciężony.
I rozwiązawszy ręce hrabiemu i wyjąwszy chustkę z ust, wyszedł z przyjacielem Murzynem, uprzedzając Salvatora, a raczej Loredana, że będzie stał u drzwi, by stawić się na pierwsze wezwanie.
Salvator powiódł za nimi oczyma, a gdy drzwi się zamknęły:
— Racz usiąść mój kuzynie, rzekł do Loredana, bo zawiele mamy z sobą do mówienia.
Loredan rzucił nagłe wejrzenie na Salvatora.