romansopisarza rozumimy wszystkie języki, nawet zwierzęce, nie przytaczamy własnych słów jego, to z obawy, ażeby ktoś źle nie wytłómaczył sobie naszych zamiarów, i żeby w zadąsaniu Babylasa nie widział gorzkiej satyry przeciw społeczeństwu.
Nie będziemy rozbierać więcej wzruszeń rozmaitej natury, napełniających serce naszego bohatera, od chwili, gdy doznał wstrząśnienia elektrycznego, aż do chwili snu; powiemy tylko słówko o nocy jaką przepędził.
Była to dla Babylasa noc nieznanych tortur i zarazem rozkoszy niesłychanych: wszystkie djabełki snujące różnobarwną tkankę snów, tańczyły fantastyczną sarabandę nad poduszką biednego psiaka. Jakby w szkłach latarni czarnoksięzkiej, którą on w młodości swej pokazywał w towarzystwie z jednym starym ślepcem, widział wszystkich psów, którzy kochali, i wszytkie czarownice-bohaterki, które obudzały namiętności szalone. Nareszcie tyle razy przewracał się na włosianej poduszce, bo inne psy miały tylko słomę, że Brocanta zbudziwszy się ze snu, myślała, że dostał wodowstrętu, albo wielkiej choroby, i dla pocieszenia go rzucała mu z łóżka najczulsze słówka.
Szczęściem, jutrzenka ukazała się około czwartej godziny. Gdyby to była pora długich i ciemnych nocy zimowych, Babylas przy powrocie słońca, byłby niezawodnie wpadł w suchoty.
Spostrzegłszy pierwsze promienie dnia, Babylas wyskoczył z beczki. Wyznać musimy, że zazwyczaj mało on czasu poświęcał gotowalni, tego dnia poświęcił mniej jeszcze i sunął czemprędzej do okna.
Ze dniem przyszła mu nadzieja: Skoro „ona“ przechodziła wczoraj, czemuby nie miała przechodzić dzisiaj?
Okno było zamknięte, i słusznie: deszcz lał jak zcebra!
— Spodziewam się, że dzisiaj nie będą otwierać okna, powiedział chart drżąc na samą myśl, czas taki, że ciężko człowieka wypędzić na dwór!
My ludzie, powiadamy: „psa;“ psy powiadają: „człowieka i zdaje mi się, że psy mają słuszność, gdyż pod-