ku biszkopcik, który zjadł końcem zębów, i kazał sobie otworzyć okno, jak wczoraj.
Chociaż deszcz rozpoczął padać w dzień Czterdziestu Męczenników, co obiecywało czterdzieści dni flagi, dziwnym jednak wypadkiem nie padał nazajutrz, tak, że spostrzegłszy promienie porannego słońca, Babylas rozweselił się nieco.
Miał to być istotnie szczęśliwy dzień dla Babylasa: o tej samej godzinie co przed dwoma dniami, spostrzegł on płową suczkę swych marzeń!
Była to rzeczywiście taż sama łapka arystokratyczna, którą zauważył; taż sama wytworna *kibić, ten sam chód zarazem dumny i nieśmiały.
Puls Babylasa wybił dwadzieścia uderzeń więcej na minutę, wydał okrzyk radości.
Na ten okrzyk młoda suczka odwróciła głowę, nie przez zalotność, ale przez to, że jakkolwiek niewinna, miała serce czułe, a w okrzyku poznała miłość i rozpacz zarazem.
Zobaczyła Babylasa, którego już raz chwilowo spostrzegła końcem oka.
Co do Babylasa, widział ją dotąd tylko z profilu, a zobaczywszy wprost, wpadł w drżenie, i zaczął piszczeć czułemi i żałosnemi tonami, jakie wydają istoty obdarzone drażliwemi nerwami, kiedy wzruszenie siły ich przechodzi.
Widząc to pomieszanie, które może podzielała sama, piękna suczka uczuła litość i postąpiła kilka kroków w stronę Babylasa.
Babylas ulegając nieprzezwyciężonemu pociągowi, już miał rzucić się oknem, kiedy ozwały się słowa twardym wymówiono tonem:
— Karamela! tu!
Był to oczywiście głos pana; gdyż, rzucając okiem w stronę Babylasa, Karamela usłuchała natychmiast.
Jak powiedzieliśmy, Babylas już miał się rzucić przez okno. Powstrzymanie się jego pochodziło z obawy skompromitowania Karameli, czy z mniej rycerskiego instynktu zachowawczego? O tem nigdy wieść nie doszła. Dosyć, że Babylas usiadł znowu na tylnych łapach, i uderzając przednią łapą o poręcz okna:
— Karamela! zawołał, Karamela! co za śliczne imię! I na wszystkie tony powtarzał: Karamela! Karamela! Karamela!
Może czytelnikom naszym imię to niewydaje się tak
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1279
Ta strona została przepisana.