Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1281

Ta strona została przepisana.

tylko za pozwoleniem towarzyszów, a ponieważ z dnia na dzień temperatura się ocieplała, udzielano mu przeto uprzejmie pozwolenia, zgadzał się nawet chart, który drżał mimo to co prawda, ale mówił, że to z przyzwyczajenia.

XVII.
Jeden pan, który chce wiedzieć, czy pójdzie do nieba.

Rzeczy szły tak z miesiąc.
Prawie codzień o tej samej godzinie przechodziła Karamela i wzrokiem przesyłała tysiące czułości Babylasowi, który cały oddany platonicznej miłości, poprzestawał na spojrzeniach, wstrzymany wrażeniem, jakie na jego systemie nerwowym, nader czułym, wywarła surowość głosu pana Karameli.
Może też Babylas dlatego był tak cierpliwy, że Karamela czy to wzrokiem, czy głosem dała mu do zrozumienia, że nie dziś to jutro znajdzie sposobność wymknąć się i w sposób więcej bezpośredni odpowiedzieć jego miłości.
Owóż, jak powiedzieliśmy, w tydzień lub dwa po tej nocy, w której Jan Byk o mało nie udusił hrabiego de Valgeneuse, a potem o mało go nie utopił, w godzinie, w której Karamela zazwyczaj przechodziła, pewien jegomość ubrany w długi surdut, lubo stan powietrza nie usprawiedliwiał tego środka ostrożności, z okularami na nosie, z trzcinową łaską w ręku, wszedł nagle do czarnoksięskiej pracowni przy ulicy Ulm.
Gospodyni siedziała na zwykłem miejscu i oczekiwała klientów.
— Czy jejmość jesteś Brocanta? zapytał z dumą przybysz.
— Tak, panie, odpowiedziała z pewnem drżeniem, którego równie jak Babylas uniknąć nie mogła, ilekroć usłyszała głos ostry nieco.
— Czy jesteś czarownicą?
— Tylko kabalarką.
— Mniemałem, że to wszystko jedno.
— Prawie, ale nie trzeba mieszać jednego z drugiem.
— Dobrze, nie mieszajmy, przychodzę doświadczyć twojej sztuki.