Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1287

Ta strona została przepisana.

larów i zatapiając w nią małe oczki przenikliwe, które zdawały się mieć moc bazyliszka.
Usłyszawszy nazwisko: pani Gerard, Róża padła w tył wydając okrzyk i zsuwając się z krzesła.
— Do djabła! do djabła! odezwał się pan z Montrouge umieszczając znowu okulary na nosie, ktoby przypuszczał, że ta mała cyganka ma nerwy jak jaka księżniczka? Próbował umieścić ją na krześle, ale dziecko wiło się jak w kurczach.
— Hm! mruczał gość spoglądając dokoła, zaczyna to być kłopotliwem.
Spostrzegł łóżko Róży, wziął ją na ręce i złożył na tem łóżku.
— Głupia dziewczyna! mówił coraz bardziej zakłopotany, czy widział kto co podobnego? zatrzymać się właśnie w miejscu najbardziej zajmującem! Dobył z kieszeni flakonik i dał jej powąchać. Aha! rzekł, zdaje mi się, że rzecz już się uspokaja.
Jakoż, ruchy ciała dziecka stawały się mniej gwałtowne, a konwulsje przechodziły w zwyczajne omdlenie.
Nieznajomy doczekał, aż przeszedł ostatni dreszcz i Róża bez ruchu pozostała jak nieżywa.
— Dobrze! wyrzekł, wyciągnijmyż korzyść z tej okoliczności.
I pozostawiwszy Różę leżącą nieruchomo na łóżku, poszedł do jednych drzwi i otworzył.
— Gabinet bez wyjścia, rzekł. Potem otwierając okno: A to okno?... Wychylił się nazewnątrz. Zaledwie dwanaście stóp!
Nareszcie idąc do drzwi wchodowych, jedną ręką wyjął klucz z zamku, drugą wydobył z kieszeni kawałek wosku, a zbliżając ręce ku sobie, zrobił odcisk klucza.
— Dobrze to jednak, rzekł, iż ta dziewczyna zasnęła: musielibyśmy szukać, a to zawsze mniej pewne... kiedy tymczasem teraz... Spojrzał na odcisk i porównał go z kluczem. Kiedy tymczasem teraz, kończył, będziemy działać na pewno. I chowając wosk do kieszeni, a klucz wkładając do zamku, zamknął drzwi mówiąc: Ha, trzeba zawsze wrócić do tego nieocenionego Woltera: „Wszystko jest najlepiej na tym najlepszym z możliwych światów!“ A jednak...
Nieznajomy podrapał się po uchu, jak człowiek chwie-