Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1288

Ta strona została przepisana.

jący się pomiędzy dobrem i złem uczuciem, dobre, rzecz rzadka! wzięło górę.
— A jednak, rzekł, nie mogę dziecka zostawić w takim stanie.
W tej chwili zastukano do drzwi.
— Ktokolwiek jesteś, możesz wejść, ozwał się pan z Montrouge.
Drzwi się otworzyły, nawet dosyć gwałtownie, i wszedł Ludowik.
— A! brawo! zawołał pan z Montrouge: przychodzisz pan w porę, mój młody eskulapie, i jeżeli lekarz odpowiedział na wezwanie, to już chyba w tej chwili.
— Pan Jackal! zawołał Ludowik osłupiały.
— Do usług twych, kochany panie Ludowiku, odrzekł naczelnik policji częstując go tabaką.
Ale Ludowik odepchnął rękę pana Jackala, i przystępując do łóżka:
— Panie, zapytał, tak jak gdyby miał prawo zadawać pytania, co pan zrobiłeś temu dziecku?
— Ja, panie? odpowiedział pan Jackal słodziutko. Nic; lecz widać, ona ulega spazmom.
— Zapewne, ale nie bez przyczyny.
I umoczywszy chustkę w garnczku z wodą, Ludowik począł naciskać nią na skronie dziewczynki.
— Co pan jej zrobiłeś, co pan jej zrobiłeś?
— Com zrobił? Nic... Com powiedział? Bardzo mało, odrzekł lakonicznie pan Jackal.
— Ale przecież...
— Wiesz mój kochany panie Ludowiku, że wszyscy żebracy, czarownicy, cyganie, kuglarze, kabalarze, należą do mojej juryzdykcji.
— Cóż ztąd?
— Owóż, Brocanta wyprowadzając się razem z psami i wroną, zapomniała zawiadomić mnie gdzie podobało się jej obrać nowe mieszkanie, musiałem przeto wysłać za jej śladem. Wykryto, że mieszka na ulicy Ulm, i zdano mi raport... Ponieważ wiem, że interesuje się nią pan Salvator, którego ja kocham z całej duszy, zamiast zabrać i zaprowadzić do cekhauzu, jak miałem prawo, a nawet obowiązek, sam przyszedłem do niej; ale zdaje się, że ona przed chwilą wyszła oknem razem z psami i wroną, tak, że zastałem dom pusty i drzwi otwarte. Wziąłem się do