poszukiwań: spostrzegłem schody, wszedłem, zastukałem do drzwi... Jak ja panu przed chwilą powiedziałem: „wejdź,“ tak powiedziano i mnie; zrobiłem tak samo, tylko że zamiast Róży zemdlonej, zastałem ją siedzącą przy tym stoliku i barwiącą ryciny... W nieobecności matki i ażeby darmo nie chodzić taki kawał drogi, zacząłem ją wypytywać. Aż mówiąc mi o swych latach dziecinnych, o swych rodzicach, o jakiejś pani Gerard, która nie wiem czem dla niej jest, zemdlała... Wziąłem ją na ręce, zaniosłem na łóżko, złożyłem z całą pieczołowitością i nie wiedziałem co dalej robić, kiedy pan na szczęście nadszedłeś.
Wszystko to wydawało się tak proste i naturalne, że Ludowik ani na chwilę nie powątpiewał, iż wszystko tak się odbyło, jak pan Jackal przedstawił.
— Otóż, panie, rzekł, jeżeli zajdzie odtąd potrzeba jakich wyjaśnień co do Brocanty, to gotowi jesteśmy, Salvator i ja. Bądź pan łaskaw do nas się udać.
Pan Jackal schylił się.
— Pod takiem orędownictwem, panie Ludowiku... rzekł. Ale zdaje mi się, że dziewczynka zaczyna się poruszać.
— Rzeczywiście, rzekł Ludowik, który wciąż wilżył czoło Róży, i mnie się zdaje, że wkrótce otworzy oczy.
— W takim razie, wynoszę się, powiedział pan Jackal, może obecność moja byłaby jej przykrą... Powiedz jej odemnie, panie Ludowiku, iż żałuję bardzo, że stałem się niewinną przyczyną takiego wypadku.
I znowu częstując Ludowika tabaką, pan Jackal wyszedł z pokoju z gestem wyrażającym boleść, iż stał się powodem zamieszania w domu przyjaciół Ludowika i Salvatora.
W chwili, gdy pan Jackal schodził prędko ze schodów od Róży, komnata Brocanty była jeszcze ogołoconą z jej zwyczajnych mieszkańców, ale zajęta chwilowo przez mieszkańca nadzwyczajnego.
Pośród ogólnego rozstroju, jaki sprawiła ucieczka Babylasa, właściciel Karameli, którego dotąd znamy tylko z