glądam jak piekarz co wyciągnął bilet konskrypcyjny, ażeby pójść dziś na wieczerzę do Gościnnego Dworu; jestem odeń o sto kroków; tam będę jadł wieczerzę, albo nie będę jadł wcale!
— Aha! mówisz jak bywalec, rzekł Petrus, szpital i teatr anatomiczny przygotowały cię do wszystkich widoków, bodaj najohydniejszych; jako filozof i materjalista, zahartowany jesteś przeciw wszelkim niespodziankom. Ja który z tytułu malarza, niezawsze miałem lukrecję do picia i kota do zjedzenia, ja który miałem styczność z modelami obojga płci, z żyjącemi trupami, od umarłych niższemi o duszę; ja nie czuję wstydu, chwała Bogu! Ale, dodał wskazując na swego przyjaciela wysokiego wzrostu; ten wrażliwy młodzieniec, ten czuły poeta, ten następca Bajrona, ten kontynuator Gothego, ten, słowem, tak zwany Jan Robert, co on tam będzie robił w tem szkaradnem miejscu? Ze swemi drobnemi rękami, ze szczupłą nogą, z pięknym akcentem kreolskim, czyż on może mieć najmniejsze wyobrażenie jak należy zachować się w świecie, w którym mamy go przedstawić? On, który będąc w gwardji narodowej, nigdy nie mógł rozpoznać marszu od lewej nogi, będzież on wiedział którą nogą trzeba wejść do szynkowni; a jego delikatne uszy, nawykłe do strof Chéniera, czy mu zgrubieją tak dalece, że będą mogły słuchać dyskursów, jakie prowadzi między sobą ta nocna szlachta, która ozdabia to miejsce?... Nie! A więc pocóż on z nami idzie? My go nie znamy! Co to za obcy człowiek wdziera się w nasze uroczystości? „Vade retro,“ Janie Robercie!
— Mój miły Petrusie, odpowiedział młodzieniec będący przedmiotem tej diatryby, w której ile możności zatrzymaliśmy koloryt spółczesnych pracowni artystycznych, mój miły Petrusie, tyś tylko przez pół pijany, ale jesteś całkowitym gaskończykiem.
— Doprawdy?... Ja pochodzę z Saint-Lô!... Jeżeli są gaskończycy w Saint-Lô, to są i szwedzi w Portugalji.
— Owóż ja ci powiadam, gaskończyku z Saint-Lô, że przechwalasz się wadami, których nie posiadasz, ażeby ukryć zalety jakie masz. Udajesz rozwiązłego, gdyż obawiasz się pokazać naiwnym; udajesz łotrzyka, bo ci wstyd pokazać się poczciwym chłopcem! Tyś nigdy nie wchodził do żadnych knajp, do żadnych szynkwasów; noga twoja nigdy nie postała wśród kałuży Gościnnego Dworu,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/13
Ta strona została przepisana.