na fortepianie z Justynem, rysującą z Petrusem, a jemu swym dźwięcznym srebrnym głosikiem i zarazem wielkiemi iskrzącemi oczyma zadającą pytania tak głębokie lub tak dziecięce, iż czasami nie wiedział co ma odpowiedzieć.
— To dziecko nie powinno umrzeć! myślał.
Od tej chwili, a było już ze sześć tygodni, jak mu się wydarł ten wykrzyknik, Ludowik z namiętnością, która łączyła się z każdem jego zadaniem lekarskiem, założył sobie powrócić zdrowie biednemu dziecku. Obliczył uderzenia pulsu, obsłuchał piersi, wybadał blask oczu i przekonał się, że to wszystko jest w związku z przedrażnieniem nerwowem, ale, że żaden z organów potrzebnych do życia nie był na serjo zagrożonym. Odtąd przepisał tryb czysto hygieniczny pod względem fizycznym i czysto filozoficzny pod względem moralnym. Wyznaczył czas na pokarm duchowy i na posiłek ciała.
Zachowując cechy malownicze w stroju dziecka, odjął mu to, co było zbyt ekscentrycznem.
Nareszcie po sześciu tygodniach podobnego trybu, nad którym czuwał sam Ludowik osobiście, i który sprowadził spodziewane polepszenie, Róża stała się dzieckiem, które już jako dziewicę usiłowaliśmy postawić przed oczyma czytelnika, właśnie w chwili, gdy pytania czynione przez pana Jackala wywołały wstrząśnienie, w jakie wpadała zawsze ilekroć ją zwracano do strasznych wspomnień młodości.
Widzieliśmy jak Ludowik, który nawiedzał codziennie dziewczynkę, pod pretekstem zapewnienia się czy słucha jego przepisów, nadszedł właśnie podczas omdlenia.
Wiemy, że pozostawiony sam przy niej przez pana Jackala, młody lekarz nakazał milczenie chorej, a usiadłszy w nogach łóżka, czuwał nad jej snem, patrzył na nią, pytając sam siebie, co się w sercu jego dzieje.
Byłoż to poprostu pożądanie. Nie, nie było to proste pożądanie, bo nigdy czystsze spojrzenie nie padło na ciało bardziej niepokalane.
Cóż to więc było? Młodzieniec położył rękę na czoło, aby zmusić mózg do myślenia; położył rękę na sercu, ażeby wstrzymać jego bicie, ale mózg i serce śpiewały czysty i wzniosły hymn pierwszej miłości.
— O! to miłość! wyrzekł, głowę ukrywając w dłoniach.
Tak, była to miłość, najświeższa, najmłodsza, najnie-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1305
Ta strona została przepisana.