Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1307

Ta strona została przepisana.

Ludowik usiłował nadać nieco powagi swej twarzy.
— Posłuchaj, kochane dziecię, rzekł.
Róża uczyniła prześliczny gest usłyszawszy wyraz „posłuchaj“.
— Już nie jesteś dzieckiem, Różo...
— Ja? odparła ze zdziwieniem.
— Albo przestaniesz być za kilka miesięcy, mówił Ludowik. Za kilka miesięcy będziesz dorosłą panną, której każdy winien będzie uszanowanie. Otóż, Różo, nie zgadza się to z warunkami uszanowania, ażeby młodzieniec mojego wieku mówił do panny, tak jak ja tobie mówię dotąd.
Dziewczynka patrzyła na Ludowika w sposób tak naiwny i zarazem tak wyrazisty, że Ludowik zmuszony był spuścić oczy.
Wzrok jej mówił wyraźnie: „Sądzę w istocie, że masz jakiś powód nie mówienia mi „ty“; ale czy prawdziwy przytoczyłeś, wątpię“.
Ludowik doskonale zrozumiał spojrzenie Róży; zrozumiał je tak dokładnie, iż powtórnie spuścił oczy, zakłopotany, jakim się sposobem wywinie, jeżeli Róża zażąda jaśniejszego tłómaczenia powodu zmiany w formie stosunków.
Wtedy zdarzyła się rzecz szczególna.
Oto mówiąc w duszy wyrazy, które pragnęłaby rzec głośno, Róża spostrzegła się, że kiedy Ludowik przestał jej mówić ty, to ona mianująca go wciąż „panem“ głośno, w sercu zaczęła mówić ty: wtedy to znowu Róża umilkła, zadrżała i zarumieniła się z kolei. Zagłębiła głowę w poduszkę, nasunęła na oczy jednę z tych gaz, któremi miała zwyczaj osłaniać się w swym malowniczym stroju.
Ludowik patrzył niespokojnie.
— Zmartwiłem ją, pomyślał.
W tedy wstając i wyrzucając sobie zbyteczną delikatność, niezrozumianą przez niewinne dziecię, podstąpił do łóżka nachylił się i głosem najczulszym:
— Różo, rzekł, moja najdroższa Różo!
Na to wezwanie, Róża obróciła się tak żywo, że gorący jej oddech złączył się z oddechem Ludowika.
Młody człowiek chciał się podnieść; lecz mimo jej wiedzy obie ręce Róży oplotły się koło szyi Ludowika, i gorącemi usty dotknąwszy ust młodzieńca, szepnęła:
— Ludowiku, mój najdroższy Ludowiku!